piątek, 8 stycznia 2016

A wiatru coraz mniej…



Palmę i Ibizę dzieli ok. 60 mil morskich. Przy dobrych wiatrach dystans ten zajmuje między 10 a 15 godzin. Naszą sytuację wiatrową można scharakteryzować krótko: nie wieje. A jeśli przez przypadek przychodzi jakiś zagubiony szkwał, choć ciężko te marne podmuchy nazwać szkwałami, to nie z innego kierunku jak tylko prosto w dziób. Ot, normalna w ostatnich rejsach sytuacja. Przez pierwsze godziny próbujemy zaklinać rzeczywistość „płynąc” na żaglach. Niemniej martwa fala, miotająca bomem i żaglami, ostatecznie skłania mnie do zrzucenia smutnych płócien i odpalenia silnika. Szkoda żagli na takie bujanie w miejscu. 
Ostatni rzut oka na Palmę
P. Maindok

Co jakiś czas zerkam na ploter, licząc dystans jaki dzieli nas od portu w Ibizie. Nie wygląda to kolorowo – z założonych 12 godzin pozostało już tylko marzenie zaklasyfikowane do kategorii niemożliwych. Będziemy wchodzić w nocy. Same nocne wejścia traktuje już jako przeznaczenie. Podczas moich dwóch ostatnich kapitańskich rejsów nie dane mi było wchodzić do marin za dnia, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej? I o ile manewry i portowe harce w ciemności do przyjemności nie należą, o tyle nie to martwi mnie najbardziej. Uciekające cenne godziny mogą wyeliminować inne porty z trasy rejsu i ukradkiem wprowadzić pośpiech do żeglugi, a tego nie znoszę na morzu najbardziej.
Dziennik sam się nie wypełni...
P. Maindok

Zapada zmierzch. Po naszej lewej burcie widać światła Biegana i Papy. O dziwo płyniemy równym tempem w naszym małym stadku, nie odjeżdżając za bardzo na boki. Od czasu do czasu zamienimy kilka towarzysko – strategicznych zdań na radiu i pomarudzimy na nie łaskawość Neptuna. Kolejna wachta wychodzi na pokład, a ja siadam do studiowania locji. Autor nie był zbyt wylewny, więc mimo szczerych chęci zapamiętanie wszelkich niezbędnych szczegółów zajmuje ok. pół godziny i  chcąc nie chcąc trzeba sobie znaleźć jakieś inne ambitne zadanie, bo o spaniu dziś nie ma mowy. 

A gdy zapada zmrok...
P. Maindok
Nagle z góry dochodzi nerwowe:
- ej, co oni robią!
Od razu wyfruwam na pokład skonfrontować niepokojący ton wypowiedzi z sytuacją za burtami. Poza tym, że zamiast po prawej stronie peletonu jesteśmy w środku, nie widzę niczego ciekawego. Oficer nie czekając na pytania z mojej strony, zdaje energicznie relacje:
- płyniemy sobie spokojnie, aż nagle Biegan skręca gwałtownie w naszą stronę i przechodzi nam 5 metrów  przed dziobem!!
Nieco zaskoczona patrzę w kierunku łódki kolegi… przecież Biegan wie co robi. Już mam zejść z powrotem pod pokład zagłębiać się w znaną mi doskonale locję Ibizy, kiedy nagle sytuacja opowiedziana mi przed chwilą urzeczywistnia się znowu!
- Co jest do cholery! – złość miesza się z niepokojem, a w głowie zapala się czerwona lampka – może mają awarię? Nie zastanawiając się dłużej nad tym, co autorzy mają na myśli tańcując mi przed dziobem, dopadam radio i na kanale 16 wywołuje Biegana z zachowaniem wszystkich zasad dobrych, radiowych manier, prosząc o kontakt na, ukochanym przez wszystkich żeglarzy, kanale 69.
- Kasia tu Biegan, o co chodzi?
- To ja powinnam zadać to pytanie! Co wy wyprawiacie?
- Chyba trafiliśmy na mieliznę, bo sonda pokazuje nam 3 m, więc szukamy bezpiecznego miejsca
- Pod nami jest tak głęboko, że sonda się zawiesiła… - do rozmowy włącza się czujny Krzysiek.
Ibiza o świcie
K. Pawełczyk
Biegan wraca na swój pas i jedziemy dalej w kierunku Ibizy już bez większych przygód. Noc jest ciepła i bogata w delikatnie migoczące gwiazdy, które wprawiają w zachwyt za każdym razem – zarówno tych, co na morzu po raz pierwszy jak i tych, którzy mają się za wilków morskich.
Do Ibizy wchodzimy o świcie. Stare miasto prezentuje się magicznie w świetle poranka. Udaje nam się zaparkować zanim wielkie i szybkie promy zaczną na dobre kursować pozostawiając jedynie opary spalonej ropy i ryk silników, pracujących na pełnych obrotach. Początkowy plan był taki, że po zacumowaniu odsypiamy nockę na morzu. Ibiza porwała nas jednak zanim zdążyliśmy zaprotestować – o spaniu nie było mowy.
Katarzyna Pawełczyk

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Kierunek Ibiza



    Udało się! Na samym końcu wielkiego portu, ukryta gdzieś za katedrą, rysuje się nasza marina. Nie bez małych przygód po drodze, docierają do niej wszyscy zainteresowani. Totalnie zniecierpliwieni musimy jeszcze trochę poczekać na odbiór naszych długo wyczekiwanych jachtów. Co chwilę rzucamy zdziwione spojrzenia to na jeden to na drugi pokład – obsługa portu wnosi całe mnóstwo różnych, dziwnych przedmiotów, które mogłyby być przydatne, owszem, w przelocie przez Atlantyk, ale niekoniecznie w rejsie na Kanary. Zaskakuje mnie nieskończona pakowność bakist – mimo ciągłego ładowania, kolejne przedmioty są upychane bez większego wysiłku. Może to nie jacht, a Narnia albo wielkogabarytowy model damskiej torebki
Żegnamy długo wyczekiwaną marinę
P. Maindok

Michael biega między mną a chłopakami, zdając 3 łódki jednocześnie. Niesamowicie pozytywny i zakręcony człowiek – wbiega, po raz kolejny, pod pokład z uśmiechem daleko wykraczającym poza ósemki, patrzy na mnie zatrzymując się na ostatnim schodku zejściówki i z lekkim zakłopotaniem w głosie wykrzykuje: „Ohhhhh! Sorry, I forget again! Wait a minute ;)”. I tak przez dwie godziny, póki ostatecznie nie udaje mu się skompletować wszystkich niezbędnych sprzętów i życzeń specjalnych.

Kierunek Ibiza!
P. Maindok
Szybkie szkolenie z jachtowego bhp i rozdzielam dalej obowiązki na dzisiejszy wieczór. W zasadzie cała załoga zostaje zaangażowana w zakupy rejsowe. Wypożyczony samochód kursuje tam i z powrotem bez przerwy, a końca zakupów nie widać. Zostaje z Grześkiem pod marketem z ostatnią partią siatek, czekając na transport do mariny. Nasza rozmowa zostaje przerwana nagle przez pana ochroniarza, który jak większość Hiszpanów, nie poczuł nigdy potrzeby posługiwania się językiem innym niż słodki hiszpański. Mając w zanadrzu polski, angielski, niemiecki i włoski pozostajemy bezradni wobec charyzmatycznej, szybkiej i kompletnie niezrozumiałej wypowiedzi ochroniarza. Hiszpan mimo to nie zraża się i tłumaczy dalej, równie szybko i niezrozumiale, ale tym razem z pełną gestykulacją, co znacząco ułatwia komunikację. Po drugiej rundzie z gestami, wiemy już, że po zamknięciu sklepu nie jesteśmy mile widziani na parkingu i krótko mówiąc, obsługa każe nam się wynosić. W tym samym momencie nadbiega zdyszany Łukasz z mieszanką zdziwienia, rozbawienia i zdenerwowania na twarzy.
- parking jest zamknięty blokadą z wózków! Chodźcie szybko, bo stoję na środku ulicy.
Dziwne mają tu zwyczaje – wózkowa blokada wygląda doprawdy komicznie. Maleńki samochód okazuje się równie pakowny, co bakisty u mnie na jachcie. Wracamy.

Zdrowa jachtowa żywność...
A. Cioch
Wczorajsze świętowanie odbioru łódek i gotowości do rejsu nie przeszkodziło mojej dzielnej załodze wstać skoro świt, pomknąć do kontenerów, uroczo nazwanych łazienkami i ogarnąć się na umówioną godzinę zero. Odpalam silnik, słodki warkot diesla informuje, że jest on jak najbardziej gotowy do boju i tylko czeka aż manetka zmiany biegów przeskoczy do przodu. Zatem:
- oddaj prawy muring, oddaj lewy muring, oddaj prawą cumę, oddaj lewą cumę, chronić burtę!
Przesuwam manetkę w przód. SAOCO dumnie i z wdziękiem rusza, zostawiając z tyłu śpiące jachty. Zaraz za mną wypływa Biegan i Krzysiek. Kierunek Ibiza!

To, co tygryski lubią najbardziej!
P. Maindok
Nie potrafię opisać radości i ulgi, jaką odczuwam po minięciu, tak długo wyczekiwanych, główek portu. Teraz już wszystko będzie dobrze, wreszcie jesteśmy na morzu, wreszcie możemy spokojnie zmierzać do celu i delektować się wiatrem we włosach i delikatnym kołysaniem. Wprawdzie wiatru jak na lekarstwo, a kołysanie niektórym nieco przeszkadza, ale przecież nie można mieć wszystkiego.

Katarzyna Pawełczyk