Palmę i Ibizę dzieli ok. 60 mil morskich. Przy dobrych
wiatrach dystans ten zajmuje między 10 a 15 godzin. Naszą sytuację wiatrową
można scharakteryzować krótko: nie wieje. A jeśli przez przypadek przychodzi
jakiś zagubiony szkwał, choć ciężko te marne podmuchy nazwać szkwałami, to nie
z innego kierunku jak tylko prosto w dziób. Ot, normalna w ostatnich rejsach
sytuacja. Przez pierwsze godziny próbujemy zaklinać rzeczywistość „płynąc” na
żaglach. Niemniej martwa fala, miotająca bomem i żaglami, ostatecznie skłania
mnie do zrzucenia smutnych płócien i odpalenia silnika. Szkoda żagli na takie
bujanie w miejscu.
Ostatni rzut oka na Palmę P. Maindok |
Co jakiś czas zerkam na ploter, licząc dystans jaki dzieli
nas od portu w Ibizie. Nie wygląda to kolorowo – z założonych 12 godzin
pozostało już tylko marzenie zaklasyfikowane do kategorii niemożliwych.
Będziemy wchodzić w nocy. Same nocne wejścia traktuje już jako przeznaczenie.
Podczas moich dwóch ostatnich kapitańskich rejsów nie dane mi było wchodzić do
marin za dnia, więc dlaczego teraz miałoby być inaczej? I o ile manewry i
portowe harce w ciemności do przyjemności nie należą, o tyle nie to martwi mnie
najbardziej. Uciekające cenne godziny mogą wyeliminować inne porty z trasy
rejsu i ukradkiem wprowadzić pośpiech do żeglugi, a tego nie znoszę na morzu
najbardziej.
Dziennik sam się nie wypełni... P. Maindok |
Zapada zmierzch. Po naszej lewej burcie widać światła
Biegana i Papy. O dziwo płyniemy równym tempem w naszym małym stadku, nie
odjeżdżając za bardzo na boki. Od czasu do czasu zamienimy kilka towarzysko –
strategicznych zdań na radiu i pomarudzimy na nie łaskawość Neptuna. Kolejna
wachta wychodzi na pokład, a ja siadam do studiowania locji. Autor nie był zbyt
wylewny, więc mimo szczerych chęci zapamiętanie wszelkich niezbędnych
szczegółów zajmuje ok. pół godziny i
chcąc nie chcąc trzeba sobie znaleźć jakieś inne ambitne zadanie, bo o
spaniu dziś nie ma mowy.
A gdy zapada zmrok... P. Maindok |
Nagle z góry dochodzi nerwowe:
- ej, co oni robią!
Od razu wyfruwam na pokład skonfrontować niepokojący ton
wypowiedzi z sytuacją za burtami. Poza tym, że zamiast po prawej stronie
peletonu jesteśmy w środku, nie widzę niczego ciekawego. Oficer nie czekając na
pytania z mojej strony, zdaje energicznie relacje:
- płyniemy sobie spokojnie, aż nagle Biegan skręca
gwałtownie w naszą stronę i przechodzi nam 5 metrów przed dziobem!!
Nieco zaskoczona patrzę w kierunku łódki kolegi… przecież
Biegan wie co robi. Już mam zejść z powrotem pod pokład zagłębiać się w znaną
mi doskonale locję Ibizy, kiedy nagle sytuacja opowiedziana mi przed chwilą
urzeczywistnia się znowu!
- Co jest do cholery! – złość miesza się z niepokojem, a w
głowie zapala się czerwona lampka – może mają awarię? Nie zastanawiając się
dłużej nad tym, co autorzy mają na myśli tańcując mi przed dziobem, dopadam
radio i na kanale 16 wywołuje Biegana z zachowaniem wszystkich zasad dobrych,
radiowych manier, prosząc o kontakt na, ukochanym przez wszystkich żeglarzy,
kanale 69.
- Kasia tu Biegan, o co chodzi?
- To ja powinnam zadać to pytanie! Co wy wyprawiacie?
- Chyba trafiliśmy na mieliznę, bo sonda pokazuje nam 3 m,
więc szukamy bezpiecznego miejsca
- Pod nami jest tak głęboko, że sonda się zawiesiła… - do
rozmowy włącza się czujny Krzysiek.
Ibiza o świcie K. Pawełczyk |
Biegan wraca na swój pas i jedziemy dalej w kierunku Ibizy
już bez większych przygód. Noc jest ciepła i bogata w delikatnie migoczące
gwiazdy, które wprawiają w zachwyt za każdym razem – zarówno tych, co na morzu
po raz pierwszy jak i tych, którzy mają się za wilków morskich.
Do Ibizy wchodzimy o świcie. Stare miasto prezentuje się
magicznie w świetle poranka. Udaje nam się zaparkować zanim wielkie i szybkie
promy zaczną na dobre kursować pozostawiając jedynie opary spalonej ropy i ryk
silników, pracujących na pełnych obrotach. Początkowy plan był taki, że po
zacumowaniu odsypiamy nockę na morzu. Ibiza porwała nas jednak zanim zdążyliśmy
zaprotestować – o spaniu nie było mowy.
Katarzyna Pawełczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz