Zapachy z Krzyśkowego kambuza informują subtelnie, że
kawiarka wykonała kawał dobrej roboty i od pobudzającego spotkania z kofeiną
dzieli nas już tylko krótka chwila. Tak, tego potrzebujemy teraz najbardziej. Zanim
jednak zrobię pierwszy łyk tego boskiego napoju, jestem proszona na keję w
trybie pilnym.
- mam nadzieję, że to coś ważnego! – rzucam w stronę
kokpitu, nieco zirytowana koniecznością oderwania się od zasłużonej kawy.
- jakiś Hiszpan Cię szuka – załoga informuje mnie o
przybyciu intruza.
Nawet człowiek łyka nie zdążył zrobić, a już go na keję wzywają! A. Cioch |
Okazuje się, że ów Hiszpan nic nie wie o naszej rezerwacji
miejsc postojowych i uparcie twierdzi, że musimy opuścić marinę, bo miejsca tu
dla nas nie ma i już. Dopiero po 15 minutach tłumaczeń, oczywiście językiem
najprostszym z możliwych, bo po cóż mieliby Latynosi angielski na wyższym
poziomie znać, intruz odpuszcza. Dopyta szefa, wróci za godzinę. W porządku –
mogę wrócić do kawy i Krzyśka, wszak trzeba obgadać wrażenia z pierwszego
przelotu i ustalić plany na najbliższe godziny.
Pora ruszać na podbój Ibizy P. Maindok |
Po naradzie wracam na jacht, żeby się nieco zdrzemnąć,
uprzedzając jednak załogę o konieczności obudzenia mnie gdyby wybierali się na
podbój Ibizy. Ze spania nici, co o dziwo nie kawą jest spowodowane a
ciekawością tego osławionego miasteczka. Nie mogąc się doczekać zwiedzania
ogłaszam załogową wycieczkę. Wszyscy zbierają się do wyjścia błyskawicznie,
napędzani zapewne tą samą siłą, która nie pozwoliła mi zasnąć. Mimo później
pory roku, turystów jest cała masa – zwłaszcza na starym mieście. Większość z
nich rozsiadła się jednak wygodnie w maleńkich kawiarenkach i barach, nie
zdradzając szczególnej ochoty na buszowanie w wąskich uliczkach i murach historycznych.
Tym lepiej dla nas – na spokojnie przejdziemy wszystkie interesujące nas
miejsca.
Ku murom starego miasta! P. Maindok |
Wąskie przejścia, niekończące się schody i klimatyczne
budynki – tak można najprościej, a zarazem najtrafniej opisać starą Ibizę.
Kiedy wreszcie udaje nam się dotrzeć na szczyt wzgórza, na którym wzniesiono
miasto, widok robi na nas ogromne wrażenie! Jest pięknie – nie mniej, nie
więcej, po prostu pięknie.
Urokliwe wąskie uliczki... K. Pawełczyk |
Zaraz pod murami spotykamy małego, przestraszonego
kociaka. Jestem gotowa zabrać go na jacht, zapominając o jakimkolwiek rozsądku.
Na szczęście kociak czuje się bezpiecznie tylko u Andrzeja na rękach, a od
reszty ucieka w popłochu – dzięki czemu, z najwyższym możliwy poziomem
samozaparcia, zarządzam zostawienie zwierzaka w spokoju i kierowanie się do
mariny.
Nasz mały przyjaciel P. Maindok |
Osławione na cały świat kluby Ibizy są oddalone od miasta, a
wejściówki kosztują niebagatelne sumy, dlatego decydujemy się uczcić pobyt w
Ibizie na jachtach. Sangrija, rum i inne specyfiki natychmiast pozwalają poczuć
klimat rodem z letnich przebojów. Jutro mamy wyjść z samego rana, ale mając
świadomość, że jest to pierwszy i zarazem ostatni port na naszej trasie (chyba,
że Neptun okaże się łaskawszy i ześle trochę wiatru w nasze żagle), nawet nie
wspominam o końcu imprezy – należy im się, na poczet najbliższego tygodnia
spędzonego na morzu. Sama jednak po 0300 nad ranem kieruje się do koi – w tym
tygodniu raczej za wiele nie pośpię.
Załogowe selfie musi być! A. Cioch |
Nie do końca wiem jak to się dzieje, ale kiedy jestem
na rejsie problemy ze wstawaniem po prostu nie istnieją – niezależnie od pory i
ilości snu. Niestety ilekroć próbuje przenieść ten nawyk na ląd, idzie mi
raczej marnie. Wyskakuje z koi i prowadzona tym samym zapachem, co wczorajszego
poranka, docieram do łódki Krzyśka, gdzie znów hula kawiarka pełna szlachetnego
napoju. Chwilę rozmawiamy o trasie i pogodzie, a w głowach pojawia nam się
dokładnie ta sama myśl:
- na porty po drodze nie ma szans najmniejszych, obyśmy
tylko zdążyli na czas do Malagi
- obyśmy zdążyli…
Ostatnie spojrzenie na Ibizę P. Maindok |
Trochę niepokoi mnie ta perspektywa – na morzu nie lubię się
spieszyć, a na lądzie spóźniać na samolot – obie kwestie, mimo że jeszcze dość
mgliście, wisiały nade mną z całą swoją mocą. Ostatnia, dość szybka odprawa,
ostatnie załogowe selfie w Ibizie i każdy kieruje się na swój jacht poczynić
ostatnie przygotowania do rejsu. Biegnę w ostatnich chwilach pod McDonalda
złapać wifi i najświeższe prognozy, które muszą mi starczyć aż do Malagi, nie
wiedząc jeszcze jak bardzo ułatwią mi najbliższą noc. Hiszpan z obsługi mariny
nie pojawił się od wczoraj – najwyraźniej na Ibizie panują jakieś niewyjaśnione
zaburzenia czasoprzestrzeni i godzina jest jednostką odmierzającą
nieskończoność. Wygląda na to, że pobyt w marinie sponsorowała korona
hiszpańska lub jakiś inny anonimowy dobry duch. Tak czy siak, nie płaczemy z
tego powodu. Ostatnie spojrzenie na miasto i szybki rachunek sumienia, czy aby
na pewno wszystko co było konieczne jest załatwione. Ok, wygląda na to, że
możemy ruszać w drogę. Rzucam monetą z Dorotą, o to która z nas pierwsza
wypływa (stoimy obok siebie) – baby, co poradzić. Dorota odpływa, a ja
przekręcam kluczyk w stacyjce.
- Oddaj cumy!
Katarzyna Pawełczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz