Ląd złudnie zbliża się do naszych burt. Delikatne poczucie
ulgi krząta się z tyłu głowy. Mimochodem, ale z zaciekłą częstotliwością
sprawdzamy zasięg naszych telefonów w potężnej nadziei na choćby maleńki
kontakt ze światem. Odruchowo sięgam po radio, wywołując standardowe: „AGH,
AGH, AGH, Kasia prosi” bez większej wiary w sukces nawiązania kontaktu
radiowego. I nagle, budząc zdziwienie i niemal euforię, da się słyszeć
niewyraźny głos Doroty! Z dziecięcą radością wymieniamy doświadczenia i
informacje z ostatnich trzech dni. Zanoszę radosną nowinę na pokład. Wszystkie
czarne chmury w mojej głowie zostały rozgonione bez cienia wątpliwości. Dobre
humory powracają, mimo zbliżającego się zmierzchu i zupełnie gasnącego wiatru.
Do lądu coraz bliżej P. Maindok |
Tej nocy będę spokojna. Informuję wachtę, że kładę się spać w mesie i
przypominam o standardowej procedurze budzenia w razie jakichkolwiek
wątpliwości. Nadzieję na spokojny sen rozwiewa jednak ból głowy i nasilający
się kaszel. Piotrek oferuje mi zestaw medykamentów, a ja uprzedzona do
zażywania czegokolwiek czekam do ostatniego właściwego momentu, co jak się
potem okaże jest strzałem w kolano…
Hiszpańskie wybrzeże P. Maindok |
O wschodzie słońca wychodzę na pokład, nie mogąc zasnąć
przez czającą się chorobę. Wieczorem będziemy już w Maladze. Z jednej strony
ogromnie się z tego cieszę, z drugiej trzeba będzie zejść na ląd i wrócić do
rzeczywistości, a to nawet w najcięższych rejsach budzi swego rodzaju niechęć.
Nie lubię pożegnań, zwłaszcza z morzem.
Ciepło, cieplej, gorąco! P. Maindok |
Flauta złapała nas na dobre – wiatromierz nie może
zdecydować się między zerem a dwoma, w porywach trzema węzłami. Akompaniament
silnika będzie towarzyszył nam do samego końca. Podziwiamy hiszpańskie wybrzeże
skąpane w porannym słońcu, a kolejna wachta krząta się w kambuzie, żeby zdążyć
ze śniadaniem na czas. Dziś szefowie kuchni polecają sałatkę, wybór serów i
regionalną wędlinę. Cała załoga zasiada w kokpicie, snując marzenia o portowych
przyjemnościach w postaci prysznica. Dzień zapowiada się wyjątkowo ciepły.
Jeszcze przed południem standardowe ciuchy zamieniamy na bikini i krem do
opalania. Pokład zamienia się w najlepszą plażę na całym Morzu Śródziemnym.
Błogostan i słodkie lenistwo zapadły na dobre.
Na dobry początek dnia... K. Pawełczyk |
Pora na ostatni popis kulinarny w rejsie, czyli tradycyjną
szarlotkę morską, bez której już od ponad roku nie mógłby się odbyć żaden z
moich rejsów. Oczywiście do pieczenia smakołyku zaangażowana jest cała załoga,
która niezwykle starannie wykonuje wszelkie szarlotkowe zadania. Zapachy
dochodzące z piekarnika powodują jeszcze większy przypływ endorfin i innych
hormonów szczęścia. Zasłużona nagroda za 4 doby w morzu zostaje skonsumowana
natychmiastowo i z pełnym zadowoleniem pałaszujących.
Szarlotka morska P. Maindok |
Koło południa kontaktujemy się z Dorotą, która zamiast
płynąć od razu do Malagi, urządza swojej załodze kąpielisko na środku morza.
Zupełny brak wiatru i totalnie gładkie morze pozwalają na zatrzymanie się w
miejscu bez użycia kotwicy.
Dorota na horyzoncie! P. Maindok |
Po około godzinie doganiamy Dorotę i „parkujemy”
obok niej. Chłopaki z jej załogi postanawiają dokonać abordażu na nasz pokład.
Daje się słyszeć wielki plusk wodnego desantu i za chwilę mamy gości na
pokładzie. Próbujemy negocjować wymianę zakładników na jakieś cenne towary,
niestety nie mają nic ciekawego do zaoferowania, więc puszczamy wolno intruzów,
okazując łaskę i dobroć serca.
Zakładnicy zostali łaskawie wypuszczeni P. Maindok |
Do Malagi płyniemy już razem – szczęśliwi, beztroscy, nie
mający jeszcze pojęcia, że nie dane będzie nam w Maladze pozostać.
Katarzyna Pawełczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz