Chłopaki wprawdzie bez miejscówek w pociągu, ale praktycznie
od razu odjeżdżają do Gdańska. Ja spędzam urocze dwie godziny w dworcowym McDonald’sie, notabene prawie spóźniając się na wyczekiwany pociąg. Na pięć minut
przed odjazdem orientuje się, że na peron piąty trzeba wyjść z hali dworcowej i
udać się na drugą stronę zewnętrznego parkingu. Perspektywa pozostania w
Poznaniu motywuje mnie do lekkiej przebieżki z ogromnym plecakiem, przywołując
spore zasoby adrenaliny umożliwiającej tak heroiczny wyczyn. W przedziale miejsce obok mnie jest wolne. Nie
mogłabym nie skorzystać z takiej okazji i nie położyć się na nim. Nawet nie
wiem kiedy ołowiane powieki opadają, a rzeczywistość odpływa bezszelestnie.
- halo, proszę pani – czuje lekkie szturchania na przedramieniu.
Otwieram oczy, rozglądam się dookoła, nie bardzo wiedząc co się dzieje i
dlaczego jestem w obdrapanym przedziale. Nade mną stoi młody mężczyzna,
uśmiechając się dobrodusznie.
- Pani wysiada we Wrocławiu Głównym? Jeśli tak, to jesteśmy
na miejscu – słowa docierają do mnie w
mocno zwolnionym tempie, ale instynkt pozostał czujny, każąc pozbierać się
wątłemu ciału. Przespałam jak zabita ostatnie 2,5 godziny i gdyby nie uprzejmy
człowiek, Bóg wie gdzie bym pojechała.
- dziękuje serdecznie… dziękuje! – szeptam wciąż
oszołomiona.
- nie ma za co, wygląda pani na zmęczoną, pomyślałem że
przegapienie stacji nie byłoby spełnieniem pani marzeń – kolejny raz w ciągu
ostatniej doby nie mogę uwierzyć w szczęście jakie mnie spotyka. Raz jeszcze
szczerze dziękuje i wybiegam z pociągu.
Po wielu godzinach cudownej podróży, udało się dotrzeć do kraju K. Pawełczyk |
Kolejny miły akcent spotyka mnie w kawiarni na dworcu.
Dwadzieścia minut dzielące mnie od kolejnego pociągu postanawiam wykorzystać na
przyswojenie niezbędnej w tym stanie kofeiny. Dreptam do Costy w nadziei na
solidną porcje bardzo słodkiej kawy, najlepiej z bitą śmietaną. Za ladą stoi
młody, nieprawdopodobnie uśmiechnięty, jak na nieludzko wczesną godzinę,
chłopak. Mamroczę do niego o carmel macchiato. Z pobłażaniem precyzuje moje
życzenia:
- carmel macchiato na ciepło, tak? – potwierdzam kiwnięciem
głowy.
- a ma pani może legitymację studencką? – kiwam głową na
potwierdzenie ponownie i wyjmuje z portfela kawałek zielonego plastiku ze
zdjęciem z przed pięciu lat.
- o, jakie ładne zdjęcie! A uśmiechnie się pani do mnie? –
wykrzywiam usta w grymas, który ma być
podobny do uśmiechu, zastanawiając się czego ten człowiek ode mnie oczekuje o
tej godzinie.
- super! W takim razie ma pani dużą kawę w cenie małej i
zniżkę studencką! – oznajmia mi niemal śpiewająco, a ja uśmiecham się do niego,
tym razem szczerze i z ogromną wdzięcznością.
- no wiedziałem, że się w końcu pan do mnie uśmiechnie jak
na tym zdjęciu! Proszę usiąść, kawa zaraz będzie gotowa – oznajmił radosnym
tonem, zabierając się za przygotowanie zbawiennego napoju. Powtarzam się, ale
tyle szczęścia w ciągu 25 godzin naprawdę nie spodziewałabym się nawet w
najśmielszych marzeniach. Zmęczenie
mija, ustępując miejsca potężnej dawce pozytywnej energii, a uśmiech
który wywołał wrocławski barista, przykleja mi się do twarzy permanentnie.
Świat jest niesamowity, a drobne gesty potrafią dać niesamowicie dużo radości.
Ot do takich banalnych wniosków dochodzę zajmując miejsce w ostatnim w tej
podróży pociągu. Po prawie 30 godzinach, trzech stopach i dwóch pociągach udaje
mi się wrócić do domu i choć podróż ta miała wyglądać zupełnie inaczej,
akumulatory mam naładowane na maksa! Wracam z przekonaniem, że wszystko co
najlepsze wciąż jeszcze przede mną. Podjęcie ryzyka spełniania marzeń było
najwłaściwszą decyzją jaką mogłam podjąć, nawet jeśli nie zawsze wszystko idzie
zgodnie z planem, to jak się okazuje najlepsze rzeczy spotykają cię wtedy,
kiedy planu zwyczajnie nie masz i dajesz się ponieść.
Polecam.
Katarzyna Pawełczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz