5.08.2016
Duńscy kierowcy życzliwie nam machają. Niestety poza międzynarodowymi gestami powitania nie idą czyny, na których zależy nam znacznie bardziej – nikt się nie zatrzymuje. Nastroje nieco opadają, ale nie poddajemy się. W końcu zatrzymuje się mężczyzna w średnim wieku, nie mający zupełnie miejsca w bagażniku na nasze tobołki, ale za to mający w pamięci swoją młodość na stopa. Upychamy się więc z plecakami zasłaniającymi cały świat na kolanach i pokonujemy pierwsze dwadzieścia pięć kilometrów. Złapanie drugiego stopa zajęło nam niecałe pięć minut. Ledwie zdążyliśmy przejść przez rondo, a tu nadjeżdża polska ciężarówka. Kierowca nie wyglądał wprawdzie jakby miał się zatrzymać, ale Alex który właśnie rozmawiał z mamą zaczyna się drzeć wniebogłosy: „POOOLSKAAA!” – tir w ostatnim momencie gwałtownie hamuje i uprzejmy kierowca zaprasza nas do środka słowami „gdybyś nie krzyknął, to bym się nie zatrzymał”. Magia podróży trwa dalej! Razem z Jaśkiem debiutujemy w kabinie tira. W życiu nie spodziewałabym się, że jest tam aż tyle miejsca. Po dwóch godzinach udaje mi się nawet ułożyć wygodne legowisko z bagaży, na którym spędzam kilka kolejnych leniwych godzin. Po drodze mamy jeszcze dwa załadunki do zrobienia, co znacznie wydłuża czas spędzony z sympatycznym polskim kierowcą. Jest na tyle uprzejmy, że postój w Niemczech zaplanował na parkingu z restauracją, stacją benzynową i największymi szansami na złapanie nocnego stopa do Polski.
Duńscy kierowcy życzliwie nam machają. Niestety poza międzynarodowymi gestami powitania nie idą czyny, na których zależy nam znacznie bardziej – nikt się nie zatrzymuje. Nastroje nieco opadają, ale nie poddajemy się. W końcu zatrzymuje się mężczyzna w średnim wieku, nie mający zupełnie miejsca w bagażniku na nasze tobołki, ale za to mający w pamięci swoją młodość na stopa. Upychamy się więc z plecakami zasłaniającymi cały świat na kolanach i pokonujemy pierwsze dwadzieścia pięć kilometrów. Złapanie drugiego stopa zajęło nam niecałe pięć minut. Ledwie zdążyliśmy przejść przez rondo, a tu nadjeżdża polska ciężarówka. Kierowca nie wyglądał wprawdzie jakby miał się zatrzymać, ale Alex który właśnie rozmawiał z mamą zaczyna się drzeć wniebogłosy: „POOOLSKAAA!” – tir w ostatnim momencie gwałtownie hamuje i uprzejmy kierowca zaprasza nas do środka słowami „gdybyś nie krzyknął, to bym się nie zatrzymał”. Magia podróży trwa dalej! Razem z Jaśkiem debiutujemy w kabinie tira. W życiu nie spodziewałabym się, że jest tam aż tyle miejsca. Po dwóch godzinach udaje mi się nawet ułożyć wygodne legowisko z bagaży, na którym spędzam kilka kolejnych leniwych godzin. Po drodze mamy jeszcze dwa załadunki do zrobienia, co znacznie wydłuża czas spędzony z sympatycznym polskim kierowcą. Jest na tyle uprzejmy, że postój w Niemczech zaplanował na parkingu z restauracją, stacją benzynową i największymi szansami na złapanie nocnego stopa do Polski.
Ostatni porządny posiłek przed stopowaniem K. Pawełczyk |
Zanim jednak tam docieramy na cb radiu rozbrzmiewa
informacja o grupce polskich stopowiczów, których trzeba zabrać do kraju. Ku
naszemu delikatnemu rozczarowaniu, informacja idzie w eter bez odzewu.
Najprawdopodobniej czeka nas noc pod gwiazdami między ciężarówkami, co w
obliczu całodniowego głodu i potrzeby umycia zębów, schodzi na dalszą pozycje
na liście rzeczy, którymi należałoby się martwić. Autostradowa restauracja
pozostawia wiele do życzenia – nie dość, że nikt nie mówi po angielsku, to
„wybór” posiłków ogranicza się do nuggetsów, niemieckiego wurstu i wyschniętego
sznycla. Nie jest to posiłek naszego życia, ale wyposzczone żołądki z
wdzięcznością przyjmują wszystko co jest na ciepło. Aleks po wchłonięciu
kiepskiego wurstu udaje się na spacer po parkingu w poszukiwaniu szczęścia o
dowolnej liczbie kółek, które zabierze nas do kraju. Nie zdążyłam wyciągnąć
jeszcze szczoteczki do zębów, kiedy rozgorączkowany kapitan wpada do damskiej
toalety, krzycząc że mamy podwózkę do Poznania. Poziom szczęścia w dniu
dzisiejszym osiąga nieprawdopodobny poziom.
Zasiadając wygodnie w samochodzie nie do końca mogę uwierzyć, że to wszystko
dzieje się naprawdę. Podróż do Poznania mija w mgnieniu oka –praktycznie całą
przesypiam. Niestety nie udaje mi się zdążyć na bezpośredni pociąg do Katowic,
co oznacza, że szalona podróż powrotna nieco się wydłuży. Uprzejma pani w kasie
PKP w stolicy Wielkopolski wyszukuje mi najlepsze dostępna połączenie – będzie
poranna kawa we Wrocławiu.
Katarzyna Pawełczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz