W całej beznadziejnej sytuacji w jakiej właśnie się
znaleźliśmy zaczyna się dziać magia. Humor nieprawdopodobnie poprawia mi
rozmowa z naszym znajomym Norwegiem, który opowiada nam swoją niesamowitą
historię. W młodości ciężko pracował, żeby kupić sobie jacht. Kiedy już go
sobie kupił zabrał na pokład rodzinę (żonę i dwójkę dzieciaków) i pływa po
Europie, planując czteroletnią podróż dookoła świata. Przygotowania są już na
ostatniej prostej, a wielka wyprawa ma ruszyć w 2018 roku. Nowy znajomy jest
zachwycony, że jesteśmy Polakami i deklaruje, że marzy mu się zwiedzenie
jachtem polskiego wybrzeża. Kiedy opowiadam mu swoją historię, nieco zbliżoną
do jego – też właśnie rzuciłam pracę, żeby pływać, jest zachwycony i twierdzi,
że podjęłam najlepszą z możliwych decyzji. Na końcu ze
szczerym i niezwykle ciepłym uśmiechem mówi: „Just catch your dreams, without
any doubts catach your dreams – it’s priceless!”. Słowa te mocno
zakotwiczyły w mojej głowie i będą wracać zawsze, kiedy pojawią się prozaiczne
wątpliwości. Energia i radość do mnie wracają. Ok., nie udało się. Wielka
wyprawa skończyła się na mało przyjemnej i względnie krótkiej walce. Z drugiej
strony to przecież dopiero początek tej właściwej wielkiej przygody, a podróż która
zaczęła się przed niecałym tygodniem ciągle trwa.
Czarne chmury nad Skagen żegnają nas groźnie K. Pawełczyk |
Tego samego wieczoru
napisałam do Marka o całej sytuacji. Marek – specjalista od przeżywania
najlepszych rzeczy w życiu bez posiadania planu, pisze że przecież mamy
znajomych w Kopenhadze, z którymi mnie skontaktuje i może na dobry początek
może uda się zorganizować nocleg dla naszej trójki w stolicy Danii – w końcu
stamtąd jest się znacznie łatwiej dostać do kraju niż z tego północnego krańca
ojczyzny Hamleta. Machina ruszyła – wieczorem dzwoni do mnie Ania, z którą
notabene pracowałam kole naukowym na studiach. Mieszka teraz w Kopenhadze z
mężem i oferuje nie tylko nocleg ale i pomoc w znalezieniu transportu do domu.
Niesamowite! Dnia następnego mam całą listę możliwości jakie udało się Ani
odszukać. Oznajmiam chłopakom radosną nowinę. Uśmiechają się na wieść, że nie
jesteśmy w aż tak fatalnej sytuacji w jakiej byliśmy rano. Staszek w
międzyczasie daje znać, że złapał stopa do samej Polski, co skłania Alexa do
snucia marzeń o podobnym zbiegu okoliczności. Wiemy już na pewno – jutro z
samego rana ruszamy na wylotówkę ze Skagen i próbujemy łapać szczęście do
Kopenhagi, a nóż widelec uda się też dotrzeć do Polski?
Pogoda w Danii nie rozpieszcza K. Pawełczyk |
Szósta rano. Budziki rozbrzmiewają pieśń powrotu. Dawno nie
było mi tak ciężko wstać. Jasiek swoje problemy ze wstawaniem zasłania moją
osobą- że niby nie ma jak wstać, kiedy ja leżę na skraju koi. W końcu targany
poczuciem misji dnia dzisiejszego zbiera się do łazienki. Ja daje sobie jeszcze
dziesięć minut na doleżenie i zabieram się za wykładanie śniadania na stół.
Wszystko idzie nam całkiem sprawnie – nie ma co przedłużać pożegnania z łódką.
Poza tym szanse na złapanie stopa zmniejszają się z każdą minutą zwłoki.
Zarzucam nieludzko ciężki plecak na ramiona i modlę się by dojść jak
najszybciej na skraj miasteczka. Chłopaki włączyli szósty bieg, podczas gdy ja
ledwo człapie pod ciężarem dobytku spakowanego na miesiąc. Mimo szczerych chęci
jestem krok za nimi. Na szczęście marsz ograniczył się do ok. kilometra, po
którym znaleźliśmy idealne miejsce do łapania stopa- wylotówka z miasta i
zatoczka – czego chcieć więcej? W milczeniu rozważam czy trójka do dobra liczba
do łapania okazji. Wydaje mi się, że niekoniecznie ale jako niedoświadczona
stopowiczka zachowuje te czarne myśli dla siebie.
Katarzyna Pawełczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz