Piątek wieczór. Na Centralnej tłumy podróżnych przepychają
się między sobą w głównym przejściu podziemnym. Moje mrożone carmel macchiato
powoli przyjmuje niebanalną temperaturę otoczenia. W oczekiwaniu na Jaśka, z
którym za parę chwil rozpocznę kolejną żeglarską przygodę, próbuje się upewnić,
że to wszystko dzieje się naprawdę.
Na początku lipca kombinowałam jeszcze jak tu w cudowny
sposób rozmnożyć tę resztkę urlopu, która mi została, zupełnie nie spodziewając
się, że już pod koniec miesiąca będę zupełnie wolnym i do niczego nie
zobowiązanym człowiekiem. Zdarza się, że kilka spotkań i kilka zdarzeń w
odpowiednim miejscu i o odpowiednim czasie wywraca nasze życie do góry nogami
lub też sprawia, że my sami bez skrupułów stawiamy je na głowie.
Relacja pisana na gorąco! |
Mój kolega ze studiów, nadzieja polskiej wentylacji – Marek,
podręcznikowy rekin kariery ,rok temu porzucił marzenia o podboju branży HVAC i
robieniu wielkich pieniędzy i po prostu wyruszył w podróż. Zazdrościłam mu
okrutnie – tak jak zazdrości się takim wyzwolonym i szczęśliwym ludziom, nie
spodziewając się, że jedno spotkanie z nim popchnie mnie do wykonania podobnego
manewru. Wracałam właśnie z cudownego
weekendu nad Zatoką Gdańską – jak zwykle okrążając pół Polski „po drodze” do
domu. W Krakowie umówiliśmy się z Markiem na wymianę gorących karaibskich i
mroźnych arktycznych doświadczeń przy piwku. Dołączył również Bartek, który
pływał na Karaibach z Markiem w jachtostopowej załodze a teraz wracał z mojego
ukochanego Spitsbergenu od znajomego kapitana – czy świat nie jest piekielnie
mały?!
Po opowieściach chłopaków czułam, że mogę latać! Taki poziom euforii i
energii do działania wydawał mi się zawsze niemożliwy do osiągnięcia bez
„wspomagaczy”, a jednak… W końcu padły
słowa „Kasia, kto jak kto, ale Ty nie możesz się dusić w tej korporacji.
Przecież Twoje miejsce jest na morzu!”.
Słowa te odbijały się echem w mojej głowie przez następny dzień. I tu zdarzył
się kolejny niesamowity zbieg okoliczności. Jasiek wysłał mi krótką wiadomość:
„mamy tą łódkę do przeprowadzenia, o której ci mówiłem”. Nie wykorzystane
okazję się mszczą, a taka okazja nie mogła się zmarnować! Niewiele się
zastanawiając podjęłam decyzję – „wchodzę w to!”. Napisałam wypowiedzenie. Okazja na złożenie
też nadarzyła się jakby sama – mój szef po raz kolejny rozkręcił aferę z
niczego i kiedy wręczyłam mu pismo, miał minę wartą milion dolarów.
Niezwykłe krakowskie spotkanie |
Teraz siedzę z 20 kg dobytkiem na kilkanaście godzin przed
odlotem do Skandynawii z kolejnym sporym marzeniem w trakcie realizacji.
Katarzyna Pawełczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz