3.08.2016
Walka z zasypiającym w każdej pozycji organizmem jest karkołomna. Przejęcie kontroli nad opadającymi powiekami wymaga ogromnego skupienia i heroizmu wręcz. Z trudem zakładam sztormiak i wychodzę na pokład przygotować się do wejścia do portu. Skagen z morza robi na mnie raczej kiepskie wrażenie – przemysłowy, ogromny port bez duszy. W blasku poranka robiący raczej niegościnne wrażenie. W pierwszym miejscu, w które celuje Alex znajdujemy zakaz cumowania. Trzeba płynąć głębiej. Kolejny strzał okazuje się już tym trafnym. Kiedy cumy starannie oplotły polery, słyszę z tyłu ciche „udało się”, a w oczach kapitana pojawia się iskra ulgi i cień zmęczonego uśmiechu. Biegnę na poszukiwanie toalety, a po dotknięciu stopami lądu budzi się mój biedy żołądek okrutnie ściśnięty i przyklejony do kręgosłupa. Ostatnia próba przyjęcia pokarmu skończyła się natychmiastowym skuleniem do pozycji embrionalnej. Przezornie ugotowałam przed przelotem obiad, ale kiedy próbowaliśmy się w nocy z Jaśkiem do niego dobrać, okazało się to prawie niemożliwe. Jasiek po pierwszej łyżce zrobił się zielony i wrócił do legowiska między koją nawietrzną a stołem. Teraz boleśnie odczuwam konsekwencje postu, które próbę zjedzenia sucharka czynią nie lada wyzwaniem.
Walka z zasypiającym w każdej pozycji organizmem jest karkołomna. Przejęcie kontroli nad opadającymi powiekami wymaga ogromnego skupienia i heroizmu wręcz. Z trudem zakładam sztormiak i wychodzę na pokład przygotować się do wejścia do portu. Skagen z morza robi na mnie raczej kiepskie wrażenie – przemysłowy, ogromny port bez duszy. W blasku poranka robiący raczej niegościnne wrażenie. W pierwszym miejscu, w które celuje Alex znajdujemy zakaz cumowania. Trzeba płynąć głębiej. Kolejny strzał okazuje się już tym trafnym. Kiedy cumy starannie oplotły polery, słyszę z tyłu ciche „udało się”, a w oczach kapitana pojawia się iskra ulgi i cień zmęczonego uśmiechu. Biegnę na poszukiwanie toalety, a po dotknięciu stopami lądu budzi się mój biedy żołądek okrutnie ściśnięty i przyklejony do kręgosłupa. Ostatnia próba przyjęcia pokarmu skończyła się natychmiastowym skuleniem do pozycji embrionalnej. Przezornie ugotowałam przed przelotem obiad, ale kiedy próbowaliśmy się w nocy z Jaśkiem do niego dobrać, okazało się to prawie niemożliwe. Jasiek po pierwszej łyżce zrobił się zielony i wrócił do legowiska między koją nawietrzną a stołem. Teraz boleśnie odczuwam konsekwencje postu, które próbę zjedzenia sucharka czynią nie lada wyzwaniem.
Tak stoimy, załogo J. Chudzik |
Wreszcie nadchodzi wyczekiwany przez wszystkich moment –
możemy iść spać. Nikomu nie przeszkadza, że musimy się gnieść całą czwórką w
mesie, bo na dziobie mamy aktualnie basen. Padamy jak muchy, pogrążając się w
regenerującym śnie. Pierwsze próby zejścia z koi podejmowane są około pierwszej
po południu. Pionierem jest Staszek, który zaraz po obudzeniu zaczyna
organizować sobie transport do Polski, nie oglądając się na nas. Team spirit
dzielnie utrzymywany do tej pory, zaczyna szwankować. To, że nie popłyniemy w
dalszy rejs każdy przeczuwał podskórnie, a mimo to mamy z Jaśkiem lekki
niesmak, że Staszek bez słowa i nie oglądając się na nas chce uciec możliwie
daleko i zdecydowanie jak najszybciej od łódki. W sumie mu się nie dziwie i też
nie wyobrażam sobie porywania się na kolejny tego typu przelot, a prognozy są
bezlitosne na najbliższe dni. Jednak uważam, że wszelkie decyzje powinny być
podejmowane wspólnie – w końcu jesteśmy załogą i powinniśmy nią pozostać na
dobre i na złe. Być może jestem tak wyczulona na tym punkcie po zdarzeniach na
Teneryfie. Staszek podjął już nie tylko decyzje ale i kroki, więc kiedy
spotykamy się w mesie, komunikuje nam tylko co nastąpiło. W trójkę
poprowadzenie tej krypy sponiewiera nas jeszcze bardziej, więc ta opcja nie
wchodzi w grę. Możemy jeszcze płynąć z powrotem do Fredrikstad w asyście
sympatycznego Norwega, który stoi obok nas i proponuje wszelką pomoc w miarę
swoich możliwości. Niestety nawet przy takim rozwiązaniu brakuje nam rąk na
pokładzie.
Trudne rozmowy, trudne decyzje, trudne suszenie dobytku J. Chudzik |
Przedstawiamy Alexowi nasze
racjonalne argumenty przemawiające za zakończeniem rejsu w tym miejscu i
momencie. Alex z poważną miną, skrywającą rozczarowanie, wściekłość i żal
oznajmia, że on się dostosuje do naszej decyzji, bo ma to być rejs, który
będzie się mieścił w definicji przyjemności a nie kolonii karnej. Zaimponował
mi tym – widzę, że bardzo chciałby kontynuować rejs, ale nie próbuje na nas
wpływać, czegokolwiek nam wyrzucać czy próbować manipulować. Ze sceny morskiej
schodzi niepokonany, wręcz przeciwnie - rozsądek, który tak wiele go kosztuje,
czyni go absolutnie wygranym. W końcu nie sztuką jest świadomie porwać się na
całkiem realne niebezpieczeństwo, sztuką jest podejmować słuszne choć szalenie
trudne decyzje. Staszek załatwił sobie transport do Polski, nasza trójka
pozostaje bez transportu i bez planu. Na razie wiemy tylko, że zostaniemy
jeszcze co najmniej jeden dzień w Skagen, a potem… a potem się zobaczy.
Dzwonimy do właściciela jachtu, który nie ma nam nic do powiedzenia poza
skromnym „przepraszam”. Procedura pozostawienia tu jachtu na zimę zostaje
uruchomiona i s/y Linnea przestaje być naszym problemem.
Katarzyna Pawełczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz