Wreszcie pierwsza wachta dobiegła końca. Czym prędzej
schodzę pod pokład do komory gazowej, by oddać się w objęcia Morfeusza –
ostatnia nadzieja w uleczającym śnie. Zawijam się szczelnie w śpiwór i staram
nie myśleć o odurzających oparach wydobywających się z pod gretingów. Udaje mi
się nawet zasnąć snem lekkim, acz wystarczającym na delikatną regeneracje.
Cztery godziny odpoczynku mijają zdecydowanie za szybko. W pozycji embrionalnej
pod śpiworem czyje się już całkiem nieźle, jednak próby pionizacji przyprawiają
mnie o ścisk żołądka. Wskakuje szybko w sztormiak i udaje się czym prędzej do
kokpitu na kolejną porcję świeżego powietrza. Siły, które nabrałam podczas
leżakowania, opuszczają mnie natychmiastowo. Zsuwam się na burtę i zasypiam
niepostrzeżenie w pozycji, w której normalnie ciężko by mi było usiedzieć.
Jedna z większych fal budzi mnie w sposób brutalny i daleko wykraczający poza
dobre maniery. Czuje jak maleńka ale wystarczająco zimna strużka spływa mi pod
wszystkimi warstwami ubrań, powodując wyjątkowo nieprzyjemny dreszcz. Staszek,
przemoczony i zziębnięty w końcu zdobywa się na heroiczną próbę zejścia na dół.
Jednym skokiem osuwa się w przestrzeń między koją nawietrzną a stołem. Ja z
kolei zajmuje jego miejsce.
Klasyczna, drewniana, nieprzygotowana... J. Chudzik |
Próbuje się zebrać na tyle by zmienić Jaśka za
sterem i wtedy na pokład wdziera się gigantyczna fala, rodem z filmików z Volvo
Ocean Race, które do tej pory podziwiałam na youtube. Zalewa doszczętnie cały
pokład, wdziera się bezpardonowo do mesy i każdej zęzy, zalewa dziób i
pozostawia wrażenie jakbyśmy właśnie walczyli o życie na oceanie południowym, a
nie płynęli w ciężkich ale stabilnych warunkach do Skagen. Wszelkie objawy osłabienia
znikają w mgnieniu oka, rzucamy się z Jaśkiem do ręcznej pompy zęzowej. Pompuje
ile fabryka dała w wątłych mięśniach, a chłopaki ze zdziwieniem wychylają głowy
w zejściówce.
- co to ku**a było?!
Potwierdzamy, to wszystko co znajduje się na youtube nie
jest wytworem wyobraźni i photoshopa autorów filmików, a absolutną
rzeczywistością. „Just another day at office”
- cytujemy z uśmiechami na twarzach hasło z rewelacyjnego filmiku,
oczywiście z Volvo. Humory dopisują po
takim skoku adrenaliny, choć nie na długo. Jasiek rzuca prośbę pod pokład o
sprawdzenie poziomu wody w zęzach. Niestety odbija się ona o mur choroby
morskiej, szczelnie oplatający chłopaków. Chwilę później Alex wbiega do kokpitu
po raz kolejny wyganiać demony w dantejskich scenach. Kiedy jednak okazuje się,
że wysiadły nam pompy zęzowe i woda w błyskawicznym tempie podchodzi do
gretingów, dzielny kapitan w mgnieniu oka zapomina o swoich dolegliwościach
morskich i rzuca się po wiadro i pięciolitrowe baniaki. Staszek zrywa się jak
oparzony i odruchowo zanurza wszelkie dostępne naczynia w zęzie skrupulatnie
wypełnionej morską wodą. Wściekłe fale nie ułatwiają zadania. Idzie wiadro za
wiadrem i pompa ręczna. Mobilizacja na pokładzie sięga zenitu. Sytuacja robi się
poważna. Kolejne wiadra w szaleńczym tempie idą za burtę, a wody wcale nie
ubywa. Staszek nalega byśmy wezwali pomoc i poprosili o asystę do Skagen. Alex
go uspokaja, tak jak prawdziwi kapitanowie zwykli robić i obiecuje, że wrócimy
do tematu kiedy tylko woda w zęzach zostanie wybrana. Walczymy dłuższą chwilę,
rozpaczliwie próbując uruchomić elektryczne pompy w między czasie. W końcu
łaskawie podejmują współpracę i sytuacja daje się względnie opanować. Poczucie
ulgi pokryło pokład i pomysł wzywania pomocy zostaje odroczony. Chociaż nawet
gdybyśmy chcieli już teraz zaraz ją wezwać, to byłoby to niemożliwe ze względu
na kiepski zasięg ręczniaka UKF i zupełną pustkę na akwenie.
O poranku zobaczymy ląd. Musimy. J. Chudzik |
W głowie pojawia
mi się bardzo nieprzyjemna refleksja – gdybyśmy poszli teraz na dno, to odbyło
by się to w ciszy, samotności, bez świadków i jakiejkolwiek nadziei na pomoc.
Nikt by nie wiedział, że gdzieś między Morzem Północnym a Bałtykiem czwórka
dzielnych, choć być może nie do końca rozsądnych żeglarzy potrzebuje pomocy. Po
prostu zgasło by dla nas światło, a świat toczyłby się niewzruszenie dalej.
Dopiero zmartwieni rodzice podnieśli by alarm po kilku dniach bez kontaktu z
nami, jednak wtedy byłoby już za późno na cokolwiek... Czarne scenariusze
przerywa ta moja absolutna pewność, że morze mnie nie skrzywdzi i
stuprocentowe, choć nieuzasadnione
przekonanie, że bezpiecznie dotrzemy do portu tej nocy.
Katarzyna Pawełczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz