Przerażająca cisza
Leśna droga, początkowo szeroka,
twarda i bardzo wygodna, zamienia się w wąski pas miękkiego i zapadającego się
przy każdym kroku piasku. Zaczynamy sobie wizualizować, jak będzie wyglądał kolejny
etap naszej wędrówki – przejście przez Słowiński Park Narodowy i… nie napawa
nas to, bynajmniej, radością, ale snucie planów na kolejne wyprawy pozwala nie
skupiać się za bardzo na aktualnych niewygodach. Las – wysoki, równy i
niesamowicie pusty – sprawia wrażenie nieskończonego labiryntu, w którym
wszystko dookoła obserwuje nas – intruzów. Chyba pierwszy raz mam ochotę jak
najszybciej wyjść spomiędzy drzew do jakiejś cywilizacji. Do głowy zakradł mi
się jakiś dziwy strach – rozglądam się na boki, sprawdzam zasięg na telefonie,
nasłuchuję.
- Jakby coś się stało to jesteśmy
w d…. – mówię do Kamila. Zasięgu brak, nieznośną ciszę przerywają tylko jakieś
szelesty w oddali. Jest przerażająco.
- Spokojnie, jeszcze parę
kilometrów i będziemy w Lubiatowie – odpowiada ze stoickim spokojem Kamil.
![]() |
Na początek wygodna droga Fot. K. Preidl |
Bliskie spotkania
Rozważania rodem z kiepskich
horrorów przerywa nadjeżdżający z naprzeciwka rowerzysta, który z wielką
nadzieją na twarzy patrzy w naszą stronę. Tym razem spotkanie nie skończyło się
zwyczajowym „cześć”, a rozmową pełną doświadczeń, która trwała dobrych
kilkanaście minut! Biedak na jednośladzie liczy, że oznajmimy mu koniec
piaszczystej przeprawy. Niestety, piasku rowerzysta będzie miał jeszcze sporo
do pokonania tego dnia. Swoją drogą zaimponowało nam jego niebagatelne tempo.
Dzisiejszy odcinek zaczynał w Rowach, przejechał cały Słowiński PN, a w planach
jego metą jest Gdańsk, czyli razem jakieś 170 km. To spotkanie spadło mi z
nieba, bo wszystkie leśne demony uciekły z mojej głowy, zostawiając ją zupełnie
spokojną.
W dobrym tempie dochodzimy do
ścieżki przyrodniczej „Szklana Huta”, co jest ciekawą odmianą od nieco
monotonnego na tym odcinku lasu. Ba, obok ścieżki jest nawet spora leśniczówka
i ławeczki – dobre okoliczności na krótką przerwę i naładowanie baterii małą
przekąską.
![]() |
Przydrożne atrakcje Fot. K. Pawełczyk |
Słońce przypieka mocno i gdyby ktoś mi powiedział, że przez 5 dni
non stop trafi nam się taka pogoda nad polskim morzem, zapewne spojrzałabym na
niego z lekkim politowaniem w oczach. Tymczasem południowoeuropejskie upały są
niezaprzeczalnym faktem i niezłomnym towarzyszem naszej wędrówki.
Zardzewiały internet
Lubiatowo to kolejna senna wioska
ze sklepikiem spożywczo-przemysłowym z dawnych lat i informacją turystyczną w
postaci metalowej, nieco już pordzewiałej skrzynki z napisem „it”, w której
znajdują się poręczne mapki okolicy – jak się później okaże, zbawienne na
naszej trasie. Początkowo Kamil zastanawia się, dlaczego skrzynka oznaczona
jest „internetem” – ot, przyzwyczajenia cyfrowego świata ;)
![]() |
Każdy ma taki internet na jaki zasłużył... Fot. K. Preidl |
W nagrodę za sprawne przejście najdłuższego
jak dotąd odcinka GSP, w uroczym sklepiku fundujemy sobie loda na patyku marki nieznanej.
Cóż to jest za delicja dla zmęczonych upałem organizmów!
Biała Wydma
Intuicja, lub jak kto
woli szósty zmysł, każe nam sprawdzić camping, który zakładamy jako docelowy.
Jakież jest nasze zaskoczenie, gdy w otchłani internetowych opinii trafiamy na
długie listy niepochlebnych komentarzy w stylu: „pani prysznicowa odmierza czas
na stoperze i ze szwajcarską dokładnością odcina wodę, nie zważając na to, czy masz
jeszcze namydlone włosy, czy już szczęśliwie skończyłeś kąpiel” lub „toaleta
jest zamykana na noc w godzinach ciszy nocnej”. Patrzymy po sobie z
niedowierzaniem – dotychczasowe doświadczenia z pól namiotowych były w 100%
pozytywne i w głowach nam się absolutnie nie mieszczą czarne wizje
przedstawiane w komentarzach. Tymczasem po drodze trafiamy na duży baner innego
pola namiotowego w Lubiatowie – „Biała Wydma”. Dostatecznie zachęceni reklamą,
zmieniamy w ostatniej chwili plany i ruszamy na Białą Wydmę, co okazuje się
strzałem w dziesiątkę! Nie dość, że sporo miejsca i nowoczesne sanitariaty, to
jeszcze właściciele na tyle mili, że pozwalają nam wydrukować bilety na podróż
powrotną do Katowic.
Lenistwo nie popłaca
Podczas, gdy ja brałam prysznic,
Kamil musiał wracać się do sklepu jakieś 1,5 km, bo mijając go twierdził, że
jest bardzo niedaleko campingu i nie warto dźwigać piwa w ciężkich plecakach…
Potrzebowałam szalenie dużo silnej wolni, by z ust nie wyrwało mi się „a
mówiłam…”.
![]() |
Nagroda w chłodzącym ubranku Fot. K. Pawełczyk |
Zapominając o zmęczeniu i zacnym kilometrażu dzisiejszego odcinka, wyposażeni
w złoty trunek, biegniemy jak wariaci na zachód słońca na plażę kolejny
kilometr. Przegraliśmy ten bieg dosłownie o sekundy. Słońce nie raczyło
poczekać na dzielnych piechurów, ale ten drobny szczegół nie zepsuł nam doskonałych
humorów. Siadamy na jeszcze nagrzanym piasku, rozmawiamy o marzeniach, snujemy
plany na przyszłość i pielęgnujemy świeże wspomnienia z ostatnich stu
przepięknych kilometrów nadbałtyckich plaż, lasów i miasteczek.
![]() |
Chwilo trwaj! |
Sama plaża w
Lubiatowie jest zachwycająca – szeroka, płaska i czysta. W tej sielankowej
atmosferze zaskakuje nas noc. I nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt, że
musimy po ciemku przejść przez gęsty las, upstrzony równie gęstą siecią dróżek
prowadzących każda w inną stronę. Słabym światłem telefonu próbujemy odnaleźć
tę właściwą ścieżkę i nie wybić sobie przy okazji zębów na wystających korzeniach.
Co chwilę w stopy wbija się złośliwe igliwie, a nocna bryza skutecznie
wychładza nagrzane za dnia ciała. Oczywiście na którymś z kolei skrzyżowaniu
gubimy drogę i zamiast zbliżać się do dzisiejszego noclegu, oddalamy się od
niego. Wyciągnięcie googlowskiej nawigacji niewiele pomaga, więc sielankowy
nastrój zastępuje lekkie zdenerwowanie. Znalezienie właściwej drogi i dojście
do campingu nabija nam kolejne 3 kilometry tego dnia – bo dzień bez
zabłądzenia, to dzień stracony… Po raz drugi dzisiaj mam nieprzyjemnie uczucie
w żołądku wędrując przez las. Błądzenie w ciemnościach po leśnych ostępach
zdecydowanie nie należy do moich ulubionych rozrywek.
Przed pójściem spać sprawdzamy
jeszcze prognozę pogody na jutro – rutynowe, acz kluczowe działanie każdego
wieczora na trasie. W nocy zapowiada się solidna burza, a w ciągu dnia deszcz,
jeśli nie wyjdziemy odpowiednio wcześnie w drogę. Zatem ustalone – wstajemy o
5:00. Jutro już nie mamy marginesu błędu – pociąg na nas nie poczeka.
Tekst: Katarzyna Pawełczyk
Korekta: Kamil Preidl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz