Deszcz zacina niemiłosiernie – w zasadzie nie ma co się
dziwić, wszak to koniec października. Dobrze, że parking jest połączony z
terminalem i możemy delektować się tą angielską pogodą zza szyb lotniska,
pomyślałam. Do odlotu pozostała godzina, w sam raz na zdanie bagażu i przejście
przez antyterrorystyczny striptiz. Hala odlotów krakowskiego lotniska nieco
inaczej rysowała mi się we wspomnieniach z zeszłego roku. Przede wszystkim
brakowało mi stanowisk, przy których mogłabym pozbyć się ciążącego, żeglarskiego,
wszystko-posiadającego plecaka. Rozglądając się intensywnie w celu
zlokalizowania, czy po chwili nawet zmaterializowania interesującego mnie
miejsca, zauważam kilka jak nie kilkanaście osób o równie błędnym wzroku i
zdezorientowanych minach. W tym czasie słyszę swoje imię i na chwilę porzucam
poszukiwania na rzecz wymiany uścisków i powitań z pozostałymi uczestnikami I
etapu rejsu Navigare, którzy udzielają mi szczegółowych wskazówek odnośnie
bagażu. W życiu do głowy by mi nie przyszło, że muszę wędrować w deszczowo
chłodnych okolicznościach lotniska po, w zasadzie, placu budowy do innego
budynku mając na plecach 15 kg żeglarskie dobytku.
Bagaż zdany sprawnie, striptiz bez zastrzeżeń, wejście
ukradkiem w kolejkę pasażerów oczekujących na otwarcie wrót wehikułu
powietrznego – mistrzowskie. Zatem… kierunek Majorka i podbój Morza
Śródziemnego, tym razem o dziwo, w całkiem ciepłym miesiącu.
W Palmie pod palmami. A. Cioch |
Lądujemy o północy – wszystko idzie zgodnie z planem i
zgodnie z planem tę noc część z nas spędzi w Palmie pod palmą. Na tę
okoliczność jesteśmy na szczęście doskonale przygotowani. Wyposażenie
survivalowe obija się o siebie w plecakach wydając przy tym kojący dźwięk
szlachetnego szkła z jeszcze szlachetniejszą zawartością.
O poranku humory dopisują ;) A. Cioch |
Z lotniskowego autobusu wysiadamy gdzieś przy porcie, bo
mamy z Krzyśkiem (jednym z kapitanów) zarezerwowany hotel właśnie gdzieś w
pobliżu kołysająych się masztów. O naiwności – rezerwując nocleg nie wzięłam
pod uwagę, że port w Palmie rozciąga się na kilka kilometrów… O tym jednak,
boleśnie, mamy przekonać się dopiero jutro. Siadamy więc na ławkach pod palmami
rozkoszując się widokami, rozmowami, przyjemną temperaturą, wzmocnionym napojem
z wiśni i lokalnym, acz zawsze oryginalnym, kebabem. Noc mija szybko, a ławki
okazują się całkiem wygodne, tylko nie wiedzieć czemu wszystkim zmarzły nosy
wystające ze śpiworów, mimo rozgrzewającego działania wiśni…
No to zwiedzamy! A. Cioch |
Katarzyna Pawełczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz