Poranek na bis tego dnia, wita
nas ponownie widokiem owiniętego w koc, umorusanego krwią i popijającego piwo
bosmana. Sugerujemy Tomkowi, że sen ukoi cierpienia jego duszy i będzie
znacznie lepszym rozwiązaniem niż utrzymywanie stałego poziomu trunkowego (nie)szczęścia
we krwi. Negocjacje nie idą łatwo, ale po około kwadransie bohater poranka, nie
bez trudu, udaje się do swojej kajuty. Po zamknięciu drzwi, patrzymy na
siebie wszyscy przez ułamek sekundy po czym wybuchamy salwą niekontrolowanego
śmiechu. Podobno w każdej załodze trafia się czarna owca?
Galeria Sztuki, ot co K. Pawełczyk |
Po śniadaniu chcemy iść na
dłuższy spacer, odwiedzając po drodze „festiwal wsi”, który akurat dzisiaj ma
miejsce w miasteczku. Oczywiście kiedy tylko propozycja wyjścia z jachtu pada na głos, zaczyna padać deszcz. Wprawdzie i tak już zapomnieliśmy jak wygląda
słońce, ale miło by było oszczędzić sztormiaki przed nocnym wyjściem w morze…
Na szczęście śniadanie z tostami w roli głównej przeciąga się jeszcze godzinę i
pogoda łaskawie kończy deszczowy spektakl. Kierujemy się do wielkiego namiotu,
w którym znajdują się główne atrakcje niedzielnego przedpołudnia. Swąd
zwierzęcych flaków unoszący się już kilkanaście metrów przed miejscem, do
którego zmierzamy nie zapowiada nic dobrego. Po prawej stronie wąskiej uliczki
prowadzącej do namiotu mieści się stoisko, przy którym tłum rozentuzjazmowanych
gapiów może oglądać krwawy akt zabijania, patroszenia i przerabiania dorodnej
krowy na wołowinę. Michał z Zuzą – pokładowi wegetarianie rzucają tylko nienawistne
spojrzenie w stronę ucieszonego tłumu i jednym susem przedostają się do namiotu
pełnego stoisk gastronomicznych z lokalną kuchnią, w głównej mierze opartą na
lokalnej jagnięcinie… Widok tego ponurego spektaklu napawa obrzydzeniem również
mnie, mimo iż mięsa z diety nie byłabym w stanie wyrzucić. Najbardziej
zadziwiające jest jednak zachowanie tutejszych dzieci – one bawią się najlepiej
podczas wydzierania z podwieszonych krowich zwłok jelit i innych mało
apetycznych części. Zapach w namiocie jest równie obrzydliwy, co na zewnątrz. W
dodatku na środku postawiono maleńką zagrodę z dwoma przestraszonymi baranami,
które uciekając przed natrętnymi rękami widzów obijają się o siebie i krzywo
zbite deski zagrody, w konsekwencji wydzierając sobie potężne kawałki pysków –
jest krwawo i makabrycznie. Bardzo szybko wychodzimy z tego dziwnego miejsca i
zaciągamy się wszyscy świeżym powietrzem nadzwyczaj zachłannie.
Uliczki Torshavn K. Pawełczyk |
Wąskimi
uliczkami Torshavn kierujemy się w stronę pięknego i jak na tę porę roku, niemożliwie
zielonego, parku. Cudowne białe i czerwone domki z trawiastymi dachami oraz
kompletna cisza totalnie kontrastują z „festiwalem wsi” kilka kilometrów stąd.
Na chwilę wychodzi nawet słońce – ogarnia nas zupełna błogość. Trzeba porządnie
naładować baterie przed kolejnym przelotem. Wprawdzie na Szetlandy jest bliżej,
ale prognozy pogody są nieubłagane. Znowu.
Podaruj mi trochę słońca! K. Pawełczyk |
Małymi uliczkami schodzimy do
portowej knajpki na ostatnie lądowe rarytasy – smoothies, shake’i oraz ciasta.
Między szklankami a talerzami wypisujemy pocztówki i nie byłoby w tym nic
nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że na 6 osób dysponujemy zaledwie jednym
długopisem, który nieopatrznie położony na sekundę na stole momentalnie trafia
w ręce innego pocztówkowicza. Zwieńczeniem całej dość zabawnej sytuacji jest
wysyłanie kartek w zamkniętym punkcie informacji turystycznej… W miasteczku nie
ma poczty. To znaczy jest ale bardzo daleko, dlatego wszelkie listy i pocztówki
można śmiało zostawić w informacji turystycznej, a gdy jest ona zamknięta, po
prostu wsunąć przesyłki pod drzwi. Wsuwamy nasze pozdrowienia zgodnie z
instrukcją, a Monika żeby mieć pewność, że dojdą do adresatów energicznie
dmucha w szparę między drzwiami a podłogą.
Wyspy Owcze to stan umysłu... K. Pawełczyk |
Całej operacji towarzyszy spora
porcja śmiechu, podsumowana wzruszeniem ramion i komentarzem: „Wyspy Owcze… To
są Wyspy Owcze”. Wracamy szybko do portu, bo kolejny sztorm nie będzie czekał –
czas wyjść w morze.
Katarzyna Pawełczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz