Na horyzoncie delikatnie zarysowują
się grafitowe linie skał. Poranek wita nas rześko, słonecznie i nawet rozkołys
mieści się w granicach przyjemnej normy. Na maszcie smukły kształt żagla pręży
się w bajdewidzie – jednym słowem wszystko jest tak jak być powinno.
Dzień dobry Szetlandy! K. Pawełczyk |
Do lądu
pozostało jakieś 20 mil, więc na wieczór powinniśmy już zacumować w schowanym
we fiordzie Lerwick – stolicy Szetlandów. Słońce przyjemnie pieści odkryte
skrawki ciała, które ograniczają się zaledwie do policzków i nosa, co nie
przeszkadza mi w uskutecznianiu plażingu na pokładzie.
Leżing, plażing, smażing - takie wachty to ja rozumiem! G. Sokołowicz |
Monika na szczęście już
się całkiem nieźle czuje i chętnie siada za sterem. Ba, prowadzimy nawet
ożywione dyskusje na tematy wszelakie, dzięki czemu czas wachty leci wyjątkowo
szybko jak na tą podróż. Chociaż muszę przyznać, że bardzo dobrze nam się
również razem milczy – a to jak wiadomo jest bardzo korzystnym zjawiskiem, nie
tylko na morzu :). Piękna pogoda i fenomenalne szetlandzkie wybrzeże wyciągają
na pokład niemal całą załogę. Gosia jak zwykle melduje się z aparatem gotowym
do uchwycenia najlepszych kadrów z malowniczej pocztówki jaka nas otacza – ostre
skały wystające groźnie z morza, strome klify, o które przepięknie rozbijają
się wysokie fale, nieprawdopodobnie zielone łąki z setkami kucyków i owiec, a
do tego skromna i bezpretensjonalna zabudowa, delikatnie wkomponowana w
krajobraz.
Zielone Szetlandy K. Pawełczyk |
Humory dopisują na tyle, że ekipa do tej pory targana chorobą morską, zgłasza się
na ochotnika do jachtowego Master Chief’a . Zuza z Alą krzątają się po
kambuzie, wyciągając z otchłani bakist zapomniane skarby – tuńczyka, ryż, kukurydzę.
W poszukiwaniu skarbów K. Pawełczyk |
O zachodzie słońca mamy więc prawdziwą ucztę: sałatkę z tuńczyka i tosty z
najróżniejszymi dodatkami. Do końca rejsu zostało jeszcze wprawdzie sporo
czasu, ale już teraz mogę z czystym sumieniem ogłosić, że są to najlepsze 24
godziny spędzone na wodzie podczas rejsu Islandia – Szkocja!
Radość na pokładzie - bezcenna! K. Pawełczyk |
Lerwick wita nas ogromną ilością
czerwonych i zielonych boi – to oznaczających wejście do porcików, których jest
tu nadprogramowo dużo, to zaś wyznaczających tor wodny. Wreszcie w paradzie
świateł udaje nam się zidentyfikować nasze miejsce docelowe. Porcik, a w
zasadzie wybetonowana maleńka zatoczka pozwala na zacieśnioną cyrkulację i w
zasadzie to tyle. Przy niewielkiej pływającej kei stoi już jakaś jednostka, na
szczęście zacumowana na tyle racjonalnie, że nawet niedoświadczony sternik
byłby w stanie zaparkować longside, nie ryzykując bliskiego spotkania z
sąsiadem. Damska część załogi idzie na misję poszukiwawczą. Bosmanat, miejskie
toalety z prysznicami i wifi znajdują się w odległości mniejszej niż 30 metrów
od jachtu, czyli idealnie. Okazuje się jednak, że nie wyczerpaliśmy limitu
szczęścia tej doby i ktoś z lokalnego klubu żeglarskiego ofiaruje nam klucze do
siedziby klubu, gdzie możemy wziąć gorący prysznic za symboliczną opłatą i
skorzystać z bardzo dobrego wifi. Intuicja podpowiada mi, że będą to przyjemne
cztery dni na Szetlandach w oczekiwaniu na przejście kolejnych sztormów.
Katarzyna Pawełczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz