Obiad dochodzi na piecu, słońce
leniwie zmierza ku zachodowi, a reszta załogi właśnie wchodzi na jacht po
długiej wycieczce. Jednym słowem timing mamy dziś idealny.
- Ale zapachy! – wita nas jak
zwykle rozpromieniona Gosia.
- Nie zgadniecie…. Tomek ma
nowego przyjaciela – równie rozpromieniona Zuza wchodzi do kambuza i
konspiracyjnym szeptem opowiada jak Tomek zabrał z pastwiska pomarańczowy
odbijacz i ciągnie go za linę jak pieska, chwaląc się nieustannie zdobyciem nowego wyposażenia dla
jachtu. Patrzymy po sobie porozumiewawczym spojrzeniem, lekko się przy tym
uśmiechając. Jednak by wysiłki jakże dzielnego i pracowitego bosmana nie poszły
na marne, zaraz po wkroczeniu na jacht Tomek wyciąga dziennik prac bosmańskich
i skrzętnie notuje małe wypracowanko. Jak się okazuje, heroiczny akt taszczenia
odbijacza (najprawdopodobniej czyjejś własności…) został w ów dzienniku
rozpisany aż na dwie godziny! Bezczelność sięga zenitu, a wprowadzony przez
armatora dziennik (żeby bosman mógł rzetelnie się rozliczać z powierzonych mu
obowiązków) zamiast zmotywować do pracy, zmotywował jedynie do treningu
kreatywności.
W trakcie posiłku wymieniamy się
doświadczeniami i przygodami ze spaceru. Na wszystkich maleńka Fair zrobiła
duże wrażenie i każdy znalazł tu coś dla siebie. Z samego rana trzeba będzie
wypłynąć ku Orkadom – na szczęście już bez sztormu w tle. Podczas gotowania
obiadu zacumował obok inny jacht, a więc nie jesteśmy ostatnimi gośćmi w tym
sezonie. Jak się okazuje, to nasi sąsiedzi z Lerwick. Miło jest zobaczyć
znajome twarze w takim miejscu jak to! Podobnie
jak my, załoga Griffynu wybiera się na Orkady, by potem dalej płynąć w kierunku
Wielkiej Brytanii. Oni jednak w przeciwieństwie do nas nie mają żadnych
ograniczeń czasowych, więc mogą niemalże bez ograniczeń modyfikować plan
podróży.
Kiedy tylko promienie porannego
słońca bezsprzecznie ulokowały się na niebie, a ostatnie budziki zostały
wyłączone, wachta kambuzowa zaczęła krzątać się przy śniadaniu. Michał wczytuje
się w mapę, tabele pływów i locję, a Tomek sprawdza raz jeszcze pogodę. Wszyscy
z dobrym nastawieniem siadają do śniadania i chociaż mi również humor dopisuje,
to zaczynam czuć irracjonalny (bo dostałam w cztery litery jak chyba nigdy i
powinnam się cieszyć, że walkę ze sztormami mam odroczoną na co najmniej
półtora miesiąca) smutek zbliżającego się wielkimi krokami powrotu.
Pogoda sprzyja M. Sokołowicz |
Szybko i sprawnie wychodzimy na dek. Zadania rozdzielone są w mgnieniu oka i każdy zajmuje się swoją częścią
pokładu. Ostatnie spojrzenia na zatokę, obserwatorium, jacht sąsiadów, zielone
wzgórza w tle i powoli odklejamy się od nabrzeża, kierując dziób do wyjścia. Pogoda nam sprzyja – niebo ozdabia kilka
uroczych baranków, fala w granicach przyzwoitości, a wiatr… cóż, wiatr jak
zwykle w przeciwnym kierunku, ale tym razem wieje na tyle słabo, by nam nie
utrudniać życia (skoro już się uparł, żeby go nie ułatwiać w tym rejsie). Przed nami niecałe 70 mil – o świcie
powinniśmy być na miejscu. Chwilę jeszcze siedzę na pokładzie obserwując uroczą
wyspę i napawając się słońcem, którego tak bardzo brakowała przez ostatnie
nieco ponad dwa tygodnie.
Katarzyna Pawełczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz