1.10.2016 r.
Przez niewielkie bulaje
przebijają się śmiałe promienie porannego słońca. Budziki bezlitośnie wygoniły
nas ze śpiworów po nocy pełnej wrażeń. Gosia jako pierwsza otwiera suwklapę z
aparatem w ręku i niemalże jednym skokiem dociera na betonowy pirs. Za nią
gęsiego wychodzi cała załoga, zapominając o śniadaniu – każdy chce zobaczyć w
dziennym świetle to, z czym mierzyliśmy się w nocy i co w nocy osiągnęło
przerażający wymiar. Ubieram w zejściówce polar i niecierpliwie wychodzę na
pokład. Miny pozostałych wyrażają kompletne zmieszanie. Po ogarnięciu panoramy
moja mina zlewa się z pozostałymi. O poranku zatoka wydaje się zupełnie
przyjaznym i niegroźnym miejscem. Fakt –
wejście jest ciasne, pnące się pionowo w górę skały ścian zatoki
są ostre, a sektorówka faktycznie jest
ustawiona idealnie za skałami wystającymi z wody, ale za dnia to wszystko
układa się raczej w piękny krajobraz niż przeszkody nawigacyjne. Z drugiej jednak
strony na wodzie unoszą się boje wyznaczające podejście do pirsu, które w nocy
nie świeciły, a na nabrzeżu stoją latarnie, które również spowijała ciemność. To
prawda, że nocą budzą się koszmary. Noc uśpiła czujność i dała zbyt duży kredyt zaufania temu co być powinno. Załoga z kapitanem wraca pod pokład zająć
się śniadaniem i opracowaniem planu na zwiedzanie wyspy, Gosia dalej biega
wesoło z aparatem, a ja jeszcze przez chwilę analizuję sytuację z przed paru
godzin, wlepiając nieobecny wzrok w śliskie skały. Z pokorą przyjmuję kolejną
cenną lekcje i doświadczenie.
Niezwykłe kształty Fair Isle K. Pawełczyk |
Po śniadaniu zbieramy się na
wycieczkę dookoła wyspy. Z naszych obliczeń wynika, że cała trasa obejmie ok. 6
kilometrów i pozwoli dojść na drugi koniec wyspy do latarni morskiej. Krajobraz
jest zachwycający – niesamowite kształty wzniesień, rzeźbionych jakby ręką
artysty i pokrytych idealnie zielonym dywanem trawy, cudownie kontrastują ze
srebrzącym się morzem. Dookoła lata cała masa różnych gatunków ptaków – stąd też
Fair nazywana jest rajem dla ornitologów, a ich siedziba zajmuje największy
budynek na wyspie. Łąki z kolei przyozdobione są białymi, puchatymi punktami z
różnokolorowymi kropkami na zadach – owce biegają po całej wyspie bez
ograniczeń, więc właściciele oznaczają swoje stada kolorem lokowanym zazwyczaj na
tyłach owcy.
Sielsko, pięknie K. Pawełczyk |
Naznaczone K. Pawełczyk |
Co ciekawe na wyspie jest lotnisko. Przy czym w żadnym wypadku nie
przypomina lotniska, jakie znamy z własnych doświadczeń. Mała budka z napisem „Welcome
to Fair Isle” i długi, niespecjalnie wyrównany pas niepokryty trawą (oczywiście
o asfalcie nie ma mowy) – to by było na tyle jeśli chodzi o lotnisko.
Budynek lotniska na Fair K. Pawełczyk |
Wędrujemy
dalej. Na horyzoncie zaczynają się pojawiać pierwsze zabudowania mieszkalne,
stanowiące najwyraźniej wioskę. Debatujemy nad ilością „rodzajów” owiec jakie
tu spotykamy – niektóre na przykład wyglądają jak skrzyżowanie bulteriera albo
rottweilera z owcą, co budzi ogólnozałogową odrazę.
Takie piękności można spotkać na Fair... K. Pawełczyk |
Pierwszy raz od początku
rejsu pogoda dopisuje nam wyśmienicie. Ogarnia mnie totalna beztroska:
- czuję się jak na wakacjach…
- w zasadzie to jesteśmy na
wakacjach… - po tym krótkim acz treściwym, w odniesieniu do całokształtu rejsu
dialogu, wybuchamy śmiechem. Robi się naprawdę gorąco, a droga zaczyna się
nieco dłużyć, ale cel wycieczki coraz wyraźniej rysuje się przed nami.
Przepiękny, biały budynek latarni morskiej idealnie komponuje się z otoczeniem.
Nie wiem dlaczego, ale wybrzeże kojarzy mi się z Portugalią (żeby nie było
wątpliwości, nigdy nie byłam w Portugalii), co potęguje błogie, wakacyjne
odczucia.
Latarnia morska na Fair K. Pawełczyk |
Zatrzymujemy się z Alą na małą sesję zdjęciową. Monika idzie dalej, a
Gosia z Michałem i Zuzą zatrzymują się przy pracowni z ręcznie robionymi
swetrami (druga rzecz z jakiej Fair słynie). Kiedy docieramy do latarni, Monika
wyleguje się na murku przy delikatnym akompaniamencie morza. Bez wahania do
niej dołączam. To jest jeden z tych momentów, kiedy człowiek powtarza jak
mantrę „chwilo trwaj!”.
Pełna błogość K. Pawełczyk |
Po dłużej chwili leniuchowania kręgosłup daje o sobie
znać – wstajemy z Moniką z gracją stuletnich babinek, usiłując się wyprostować.
Mimo to, humory dopisują jak nigdy. Długi spacer dał się jednak we znaki –
żołądki zaczynają grać pieśń obiadu, a nogi pieśń powrotu. Po tak długim
przebywaniu na jachcie, organizmy odzwyczaiły się od długich wędrówek. Reszta
załogi gdzieś nam zniknęła, za to na horyzoncie pojawił się samochód.
- łapiemy stopa? – rzucam spontanicznie.
Monika patrzy na mnie z niedowierzaniem, a ja po prostu wyciągam kciuka bez
specjalnych nadziei na powodzenie. Ku mojemu zaskoczeniu samochód zatrzymuje
się. W środku trójka starszych, uśmiechniętych ludzi zaprasza nas gestem do środka.
- dokąd zmierzacie?
- gdzieś, gdzie będzie bliżej do
zatoki…
- jedziemy na lotnisko, ale jeśli
chcecie zaczekać, to podrzucimy was potem pod obserwatorium.
Znaleziska K. Pawełczyk |
A jednak lotnisko działa!
Rozmawiamy wesoło podczas tej krótkiej przejażdżki, zdradzając skąd się tutaj
wzięłyśmy i jak przebiegała dotychczasowa podróż, na co nasi dobroczyńcy
odpowiadają, że niewiele jachtów zapuszcza się w te rejony o tej porze roku i
tym bardziej jest im miło nas poznać. Nie chcąc się narzucać, uprzejmie
dziękujemy za podwózkę i zapewniamy, że stąd to już kilka kroków na jacht. Na „parkingu”
przed lotniskiem rzeczywiście zebrało się trochę samochodów i wygląda na to, że
zaraz wyląduje tu jakaś mała maszyna. Ruszamy z Moniką w stronę zatoki z misją
przygotowania obiadu, zanim zjawią się pozostali. Mimo zmęczenia, humory
dopisują nam nieprawdopodobnie.
Katarzyna Pawełczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz