Wczorajsze steki były totalnym
rozczarowaniem… Poprosiłam medium, a dostałam kawałek gumy, który po wbiciu weń
widelca tryskał krwią jak w tanim horrorze. Z całego talerza najlepszy był
groszek i pieczarki, których wspomnienie pozwala z nieco większym spokojem
szorować pieczarki wyhodowane w kambuzie. Cała załoga na czele z kapitanem
pochłonięta jest pucowaniem naszego małego świata, bo jutro z samego rana
wyruszamy na lądowy podbój Szkocji, a kolejna załoga popłynie dalej. Tylko
Tomek przechadza się z miejsca na miejsce niczym perfekcyjna pani jachtu i robi
test białej rękawiczki na każdej szorowanej powierzchni, a uśmiech satysfakcji
wręcz w nienaturalny sposób wykrzywia mu twarz. Nasz bosman odbiera swoja
zemstę niezwykle pieczołowicie – szkoda, że podczas rejsu nie wykazywał takiego
entuzjazmu do naprawiania tych wszystkich nieszczęsnych usterek. Kiedy już
absolutnie nie ma się do czego przyczepić, pozwala nam jechać do Aberdeen po
samochody. Monika z Alą jadą autobusem, ja z Gosią wybieramy stopa rozochocone
przygodami z Fair Isle, podobnie jak Michał z Zuzą, tyle że oni ruszą nieco później.
Żwawym krokiem wychodzimy na wylotówkę z miasta, upewniając się jeszcze, czy
stoimy po właściwej stronie drogi – kiedy ja się wreszcie przyzwyczaję do angielskiego ruchu drogowego?! Samochody
mijają nas bez cienia zainteresowania, jeden za drugim – jak po sznurku. Idziemy
kawałek dalej. To samo. Zero reakcji. W końcu jakiś kierowca zatrąbił, mijając
nas z prędkością zdecydowanie niedozwoloną.
- Baran – szepnęłam. Gosia
uśmiechnęła się nie tracąc ani pół procenta ze swojego optymizmu.
- Zaraz się ktoś zatrzyma,
zobaczysz Kasiula!
Stopem, nie inaczej! K. Pawełczyk |
I wtedy ów baran zaczął trąbić,
zatrzymując się po drugiej stronie szosy i machając ręką w zapraszającym
geście. Zdziwione i szczęśliwe przebiegamy na drugą stronę.
- Też jadę do Aberdeen.
Wsiadajcie!
W myślach odszczekuje barana i
uśmiecham się z wdzięcznością. Nie dość, że nasz kierowca zawrócił po nas, to
jeszcze oferuję podwózkę w dowolne miejsce w mieście! Ustalamy co i jak i
zaczyna się zabawa – Szkot, który 20 lat spędził w Australii ma akcent tak
wyjątkowy, niezrozumiały i podobny do niczego, że rozmowa bardziej przypomina monodram
komediowy z niewielkim udziałem publiczności niż przyzwoitą konwersację. Mimo
to podróż minęła w bardzo przyjemnej atmosferze i oto przed nami ukazało się
Aberdeen w całym swym dostojeństwie.
Pomnik Roberta I Bruce, króla Szkocji (Braveheart) K. Pawełczyk |
Szkockie miasta mają w obie to coś, co
sprawia, że za każdym razem jestem lekko onieśmielona. Ruszamy w kierunku
kampusu uniwersyteckiego, co chwilę robiąc po drodze przystanki na zdjęcia.
Wyjątkowości całej sytuacji dodaje fakt, że jest w miarę ciepłe, jesienne
popołudnie i nie pada!
Marischal College K. Pawełczyk |
Drzewa wzdłuż wąskiej ulicy mienią się najpiękniejszymi
barwami października, studenci nieśpiesznie idą w kierunku uczelni, a maleńkie
domki sprawiają, że człowiek czuje się jak w filmie o dawnych czasach.
Jesienne Aberdeen K. Pawełczyk |
Po kilku
dobrych kilometrach wreszcie docieramy na miejsce – University of Aberdeen! A
więc to tu miałam studiować… Stare majestatyczne gmachy wyłaniają się jeden za
drugim – jest niezwykle klimatycznie. Błądzimy w ich gąszczu uzbrojone w
aparaty i zachwyt.
Uniwersytet K. Pawełczyk |
Czyż nie jest pięknie? K. Pawełczyk |
Biblioteka K. Pawełczyk |
Podczas gdy komfort termiczny wraca na właściwy poziom, robi
się ciemno – czas w dniu dzisiejszym, nie licząc sprzątania jachtu, wykonał
wręcz niemożliwy sprint, a tu trzeba jeszcze dostać się na lotnisko i wynająć samochód
na dalsze szkockie wojaże.
Chcąc nie chcąc, wracamy do centrum.
Katarzyna Pawełczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz