O nudystach na Półwyspie Helskim
krążą już legendy, owiane mgiełką tajemnicy i zaciekawienia o zabarwieniu nieco
egzotycznym jak na polskie standardy. Kiedy kręcimy kolejny filmik na szczycie
Góry Libek, z której roztacza się bajeczny widok na dziką plażę, naszym oczom
ukazuje się zmaterializowana legenda – dobrze zbudowany mężczyzna po
trzydziestce, tak jak go Pan Bóg stworzył, przeciąga się przed parawanem. Nieco
wytrącona z równowagi „znaleziskiem” kończę filmikowe przemówienie i
natychmiast odruchowo kieruję wzrok na jedyny parawan w okolicy. Onieśmielony
mężczyzna szybko chowa się za parawanem, a ja z nutą satysfakcji zweryfikowania
opowieści z mchu i paproci jeszcze raz napawam się widokiem kolejnej pustej
plaży.
Idealny punkt obserwacyjny. Fot. K. Preidl |
Pędzący w zawrotnym tempie czas
jest nieubłagany i mimo ogromnej chęci pozostania jeszcze na szczycie, idziemy
dalej. Nie chcąc nadwyrężać obolałej stopy, decydujemy się wrócić na wygodną
ścieżkę rowerową wzdłuż Zatoki Puckiej, oferującą nie tylko twardą kostkę
brukową, ale i zapierające dech w piersiach widoki na tańczące w kolorowym
korowodzie kite’y.
Cudowna Zatoka Pucka! Fot. K. Pawełczyk |
Po cudownym śniadaniu nie został
już nawet ślad, a organizmy zaczynają się domagać solidnej porcji obiadowej
energii. Czuję, jak żołądek zaczyna przyklejać mi się do kręgosłupa. Kamil ma
podobne odczucia, więc postanawiamy nie wybrzydzać i wybrać się do pierwszej
knajpy, jaka zmaterializuje się na naszej drodze. Na szczęście nasze życzenia
spełniły się błyskawicznie, bo po przejściu niecałego kilometra, po drugiej
stronie ulicy, wprawne (i głodne) oko Kamila dostrzega niepozorną tablicę
kredową z napisem „Danie dnia za 17 zł”. Wymieniamy szybkie, porozumiewawcze
spojrzenie i ruszamy w kierunku restauracjo-pensjonatu po danie dnia. Po
pokonaniu solidnej porcji schodów wchodzimy do przytulnego wnętrza,
udekorowanego pięknymi, nawiązującymi do Pomorza, obrazami. A oprócz nich znajdują
się tu dekoracje z sieci rybackich czy stare naftowe lampy. Klimat tego miejsca
jest absolutnie wyjątkowy! Co ważne, wrażenia estetyczne pokrywają się w pełni
z wrażeniami kulinarnymi, dzięki czemu kryzys dnia drugiego powolutku mija.
Urocza galeria, urocza restauracja. Fot. K.Pawełczyk |
W obowiązkowych planach są
oczywiście kuźnieńskie gofry, które moim skromnym zdaniem są absolutnie
najlepsze na całym Półwyspie. Problem jednak w tym, że filet z kurczaka nie
bardzo chce się dzielić miejscem w żołądku z goframi, więc żywo dyskutujemy co
z tym fantem zrobić, nieśpiesznie idąc w kierunku portu w Kuźnicy. Mówi się, że
dobre rzeczy dzielone z innymi smakują najlepiej, więc postanawiamy podzielić
się gofrem – oczywiście z bitą śmietaną i owocami. Na szczęście udaje nam się
wstrzelić w okno kolejkowe, więc nie musimy długo czekać na świeże i słodkie
szczęście, a do tego załapaliśmy się na ostatnią porcję malin - czy mogłoby być lepiej? Pamięć mnie nie zawiodła – smakuje obłędnie i mimo braku miejsca w
żołądku, żałuję, że nie wzięliśmy jednak dwóch.
Najlepsze na całym Helu! Fot. K. Pawełczyk |
Słońce ustawiło się już na
zachodzie, uśmiechając się ciepło prosto w nasze twarze. Ruch na ścieżce
rowerowej nieco się przerzedza, dzięki czemu możemy iść obok siebie i
kontynuować niekończące się rozmowy o wszystkim i niczym. Z porannych grymasów
nie został już nawet ślad. Gdzieś z tyłu głowy kiełkuje mi myśl, że może
dalibyśmy radę dojść do Władysławowa już dziś… Obiad i deser poprawiły tempo
wędrówki, jednak do Chałup zostało jeszcze trochę kilometrów. A do tego
zaczynają nam się gotować stópki w pełnych butach. Sprawdzamy więc, jak rozlokowane
są campingi w Chałupach, a myśli o Władysławowie powracają na swoje miejsce – z
tyłu głowy.
A gdyby tak iść jeszcze dalej... Fot. K. Pawełczyk |
Kiedy docieramy do znaku z
napisem „Chałupy”, czujemy się już dość zmęczeni, ale zamiast skierować się
wprost na camping, siadamy jeszcze nad zatoką. Wreszcie mogę zrobić to, o czym
marzyłam przez ostatnie godziny – zanurzyć rozgrzane stopy do przyjemnie
chłodnej wody. Nie podejrzewając nadchodzących kłopotów noclegowych, siedzimy
dłuższą chwilę nad wodą i cieszymy się z finiszu dzisiejszej trasy. Kiedy robi
się już dość późno zbieramy rzeczy i kierujemy się do miasta, po drodze
zatrzymując się jeszcze w lokalnej wędzarni. Obłędne zapachy w kolejce
skłaniają do zakupów większych niż były planowane i już nie mogę się doczekać
tej kolacji!
Beztrosko i bez poczucia czasu,
za to z wielkimi planami na wieczorną ucztę, idziemy wolno główną drogą, prawie
nie zauważając, że doszliśmy do końca Chałup. Jedyny camping, jaki minęliśmy po
drodze, miał wielki napis, że nie można rozbijać namiotów. Tymczasem zaczyna
się ściemniać. Nieco zestresowani otwieramy google maps, ale tam najbliższy
camping zaznaczony jest za niecałe trzy kilometry. Nie mając wyjścia – idziemy
dalej w kierunku Władysławowa. Nogi i zmęczenie po upalnym dniu dają już o
sobie znać, czego nie polepsza myśl, że póki co jesteśmy bezdomni. Przez chwilę
zaczynamy nawet rozważać spanie na dziko, czego bardzo chcieliśmy uniknąć.
Humory zaczynają nieco opadać i w tym momencie pojawia się wejście do kolejnego
campingu. Stróż na wejściu oznajmia, że jeszcze jeden, mały namiot wciśnie,
gdzieś między przyczepami – jesteśmy uratowani!
Katarzyna Pawełczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz