Do upragnionego lodowego raju
pozostało 12 godzin i 3 przesiadki. Przy zdaniu bagaży zaczaił się lekki stres,
który będzie nam towarzyszył do końca podróży – czy bagaże dotrą razem z nami?
Głupio by było wylądować z samym
plecaczkiem podręcznym na jachtowym pokładzie. Pierwszy skok adrenaliny
zapewnia Kopenhaga. Spokojnie siedzimy już na pokładzie maszyny, która ma nas
zabrać do Oslo – ktoś wyciąga książkę, ktoś inny układa się do lotniczej
drzemki, aż tu nagle ku zdziwieniu wszystkich pasażerów wybiega kapitan,
krzyczy coś o poszukiwaniu bagażu i pyta o niejakiego Krzysztofa. Na hasło
„poszukiwanie bagażu” organizmy zafundowały nam szybsze bicie serca i ogólnoustrojowe
pobudzenie, a wizja biegania po lodowcach w lekkich bluzach nabrała realnych
kształtów. Po chwili okazuje się, że szukają bagażu wspomnianego Krzysztofa i
to w samolocie, a nie gdzieś na drugim końcu świata – emocje opadają i cała
załoga wraca do swoich leniwych zajęć.
Na godzinę przed lądowaniem na
Svalbardzie odkleja mi się niespodziewanie jedna powieka, zanim zdołam ją
zamknąć z powrotem, moją uwagę przyciąga śnieżno-księżycowy krajobraz. Strome,
surowe, czarne góry, pokryte gdzieniegdzie białym puchem, ukazujące w
najdrobniejszym szczególe działalność lodowców, które bez wątpienia całkiem
niedawno je rzeźbiły. Otwarty podręcznik geologii na wyciągnięcie ręki. Jest
pięknie! Totalny zachwyt nie pozwala mi już więcej zasnąć – podziwiam to, na co
tak długo czekałam.
Pierwsze spojrzenia na Spitsbergen K. Pawełczyk |
Po wyjściu z samolotu uderza nas
prawie 25 stopniowa różnica temperatur – rześkie 5 Celsjusza szybko zmusza do
wskoczenia w kurtki, czapki i rękawiczki. Przy odbiorze bagażu czeka na
podróżnych pierwszy miś polarny, których tu w Longyearbyen, jest cała masa
(wypchanych oczywiście). Plecaki doleciały razem z nami, można na spokojnie
zaczynać urlop. Szybkie fotki z charakterystycznym znakiem informującym o
szerokości geograficznej i ostrzegającym o niedźwiadkach i już szukamy
transportu do portu. Długo nie trzeba było czekać – od razu zgłasza się Polak –
przewodnik, który od 17 lat przyjeżdża spędzać lato na Spitsbergenie. Zawozi
nas praktycznie na sam pomost. Marina w Longyearbyen składa się z nowego
budynku kapitanatu, pomostu dla dużych jednostek z jednym miejscem postojowym oraz
kei dla jachtów i „Polar Girl”. Generalnie „port” jest raczej nadużytym słowem
w tym kontekście – mimo to widać, że inicjatywa idzie do przodu. Szybkie
spojrzenie w kierunku jednostek czekających na nowe załogi i już widzimy jak
Marcin (Kapitan) macha do nas z S/Y Join Us.
Uwaga na misie! M. Byrska |
- Zgubiliście jednego załoganta w
Kopenhadze – tajemnica Krzysztofa, o którego pytał kapitan samolotu zaraz się
rozwiąże.
Jak się okazało ów Krzysztof to chłopak,
który ma z nami płynąć. Niewyjaśnione do tej pory okoliczności sprawiły, że
utknął w Kopenhadze, a jego bagaż powędrował do Oslo. Krzysztof dotrze w
poniedziałek, zatem Kapitan postanawia płynąć w niedziele do Piramidy –
opuszczonego, rosyjskiego miasteczka górniczego, które w ostatnich latach stało
się nie lada atrakcją turystyczną.
Katarzyna Pawełczyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz