poniedziałek, 13 lipca 2015

Czerwcowy rejs przygodowy, czyli hihgway to Hel(l) !



4 nad ranem. Nad Gdańskiem słońce już na dobre rozgościło się na nieboskłonie. Załoga dzielnego Chirona 2 przygotowywała się do kolejnego rejsu.

Po przyjeździe do Twierdzy Wisłoujście pewnym krokiem podążyliśmy w miejsce, gdzie zazwyczaj stał Chiron. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy po dokładnych oględzinach miejsca i terenów wokół okazało się, że naszej ukochanej łódki… nie ma! Spokojnie, jeszcze raz – jacht to w końcu nie pagaj, zawieruszyć w porcie się nie mógł. Po pół godzinnej akcji poszukiwawczej, znalazł się cały i zdrowy, z zupełnie niespodziewanej strony Twierdzy… Jak sama nazwa rejsu wskazuje – PRZYGODY – towarzyszyły nam od samego początku, aż do samego końca! ;)

W planach mieliśmy Kłajpede i wszystkie okoliczności czasowo – pogodowe były wyjątkowo sprzyjające. Ze względu na dłuższy przelot, postanowiliśmy zawinąć na Hel w celu uzupełnienia zbiorników z wodą. I to był pierwsze z trzech, postój w tym uroczym porcie.

-„Marina Hel, marina Hel. Tu jacht Chiron 2, proszę o pozwolenie na wejście do portu”
- „Tu jest KAPITANAT! Nie jakaś marina…”

Tym sympatycznym akcentem rozpoczęliśmy helską przygodę. Mimo wczesnej godziny, wiele jachtów dopiero co spływało do portu. Na kei słychać było pogawędki o prognozach zwiastujących silne wiatry i ciężkie warunki. Fakt, pogoda była MOCNO żeglarska, a Bałtyk jak zwykle serwował fale mało sprzyjające żołądkom dzielnych żeglarzy. Pomimo tego, po uzupełnieniu wody, postanowiliśmy czym prędzej ruszać na podbój Kłajpedy.

Tradycją żeglarską przed wypłynięciem postawiliśmy Neptunowi zacną kolejkę za szczęśliwe wiatry. Neptun wziął sobie jednak za bardzo do serca naszą hojność i odwdzięczył się tym samym – warunki na morzu znacznie przewyższały najśmielsze prognozy i jazda była ostra. Nie dane nam było dopłynąć do Kłajpedy, a portem naszego przeznaczenia był w tym rejsie zdecydowanie wspomniany Hel. Po zaledwie 10 milach od wypłynięcia za półwysep zerwał nam się grot (mocowanie bloczków talii do bomu). Jakim cudem? Ano chwila nieuwagi wachty, niekontrolowany sztag, który w mgnieniu oka zmienił się w niekontrolowaną rufkę i takielunek nie wytrzymał. Trzeba było nam zawrócić. I uwierzcie mi, nie ma nic gorszego od nierównej walki z falami bałtyckimi na silniku! Nawet ja (a mimo wszystko odporność na choroby morskie mam raczej dużą), musiałam skupić się na medytacji… Na szczęście mimo niewielkiej ochoty na oddawanie czci Neptunowi w postaci przetrawionego śniadania, obyło się bez większych ofiar. 


- „Kapitanat Hel, Kapitanat Hel. Tu jacht Chiron 2. Proszę o pozwolenie na wejście do portu”
- „Co Chiron, przegoniło was?”

Kapitanat z lekką nutą ironii powitał nas po raz drugi tego dnia. Miejsce z poranka czekało na nas nie wzruszone. Padła magiczna komenda „Tak stoimy”, ale zamiast błogiej laby rozpoczęły się oględziny bomu, talii i reszty takielunku. Na całe szczęście poza zidentyfikowanymi już uszkodzeniami, nie pojawiło się nic więcej. Biorąc pod uwagę stan bomu w miejscu mocowania bloczków, nic dziwnego, że stało się to, co się stało – widać było, że nie pierwszy, ani nawet drugi raz.  

Pokładowi inżynierowie zebrali się w mesie przy kolejnej serii piwa domowego „tak stoimy” (tym razem pszeniczne) i po krótkiej burzy mózgów znaleźli optymalny sposób naprawy mocowania bloczków za pomocą nitów i kleju do silników. Pojawił się jedynie problem skąd weźmiemy nitownice, skoro nasz ulubiony kapitanat takowej nie posiadał. Na szczęście ludzie morza są niezwykle pomocni i zawsze pomagają sobie w potrzebie. Na ratunek ruszył nam helski statek wycieczkowy M/S „Ocean” i pożyczył potrzebnych narzędzi, za co całej załodze serdecznie dziękujemy!

Bosman przechadzający się po porcie z dziwnym wyrazem twarzy przyglądał się naszym burtom. Po dokładnym rekonesansie zażądał rozmowy z kapitanem „tej jednostki pływającej”. Załoga poinformowała mnie o życzeniach gospodarza, a ja zaczęłam się zastanawiać o co może chodzić, jeśli nie o opłatę, którą przed chwilą uiściliśmy. 

- To Pani jest kapitanem?
- Tak, a o co chodzi”
- Nie macie nazwy jachtu na burtach i rufie, to statek widmo! Albo coś z tym zrobicie albo się żegnamy. To niedopuszczalne!

Zgadzam się, że sytuacja ta nie powinna mieć miejsca, a nazwa jachtu jest jego istotnym elementem, ale po co te nerwy?

Gdzie inżynierów siedmiu tam nazwa łódki wyklejana zbrojoną taśmą izolacyjną ;) Chłopcy stanęli na wysokości zadania i po krótkiej chwili Chiron 2 dumnie prezentował swe imię na burtach i rufie. 

Wieczorne sztormowanie rozpoczęliśmy na plaży, oglądając przepiękny zachód słońca. Prawie w ogóle nie było ludzi, a wszystko wydawało się niezwykle spokojne i błogie. Totalnie pochłonęła mnie magia tego wieczoru i po raz kolejny z całą stanowczością stwierdziłam, że nie ma piękniejszych plaż niż nad Bałtykiem. 
 
Chwilę po zachodzie ruszyliśmy do Kapitana Morgana – żeglarskiej knajpy z niezwykłym klimatem, całym mnóstwem żeglarskich starych akcesoriów i szantami granymi na żywo. Rozczarowanie związane z powrotem na Hel powoli mijało.

Plan awaryjny? Łeba! Gdzie nie udało się dopłynąć w maju, udało się w czerwcu. Z samego rana ruszyliśmy na zachód, gorąco wierząc w moc silnikowego kleju i nitów montowanych na popękanym nieco bomie. Żegluga była raczej spokojna, gdyż wiatr odkręcając dał nam trochę wytchnienia. Do Łeby udało się dopłynąć bez większych problemów. Lekki powiew adrenaliny poczułam dopiero na podejściówce do portu, mając w głowie wszystkie historie o bardziej lub mniej miękkich lądowaniach na tutejszych mieliznach. Oprócz wypłyceń, czekało nas jeszcze omijanie pogłębiarki tuż przy główkach i ostre zakręty na wjeździe do mariny. A kiedy już udało się pokonać te wszystkie przeszkody bezpiecznie, wisienką na torcie okazała się Niemka z łódki, która stała obok. Zrównała nas z ziemią, bo… cumowaliśmy „na głos”. Była wprawdzie północ i cisza nocna jej się należała, niemniej sztuka bezgłośnego parkowania w ciemności należy raczej do wysokiej kategorii abstrakcji.

Gdzie popłynęliśmy z Łeby? Oczywiście na Hel! A w drodze odbyło się, tradycyjne już, pieczenie szarlotki morskiej, która nigdzie tak wspaniale nie smakuje jak na rejsie ;)

Na Helu tym razem było bardzo ciasno. W zasadzie zostało jedno miejsce do zacumowania – ciasne, pod kątem i daleko od toalet. Niemiej ze względu na brak innej sensownej opcji, zdecydowaliśmy się zostać i spróbować zaparkować bez większych przygód. Na szczęście manewr „keja przed nami, keja pod nami, keja za nami” zakończył się na pierwszym etapie i obyło się bez zadrapań. Bosman z nieukrywanym uśmieszkiem powitał nas słowami: „oooo znowu wy”, pobrał opłatę i życzył udanego pobytu na Helu, a spoglądając na burtę wielki uśmiech pojawił się na jego twarzy… Zaintrygowało mnie to, więc postanowiłam sprawdzić, co tak zabawnego znalazło się na naszym dzielnym jachcie. Cóż tu dużo mówić, po odczytaniu nazwy jachtu, ryknęłam ogromnym śmiechem, bo po wielu falach i przeprawie w naprawdę żeglarskich warunkach, na burcie zamiast Chirona 2 widniał… „Cipun” – części artystycznie wykrojonej taśmy nie wytrzymały presji tej podróży ;)

Kolejny wieczór na tym uroczym półwyspie minął nam na morskich opowieściach przy doskonałych rybkach i lokalnym piwie. Rejsy w tak zróżnicowanej ekipie są świetne, bo tworzą przestrzeń do wymiany doświadczeń wspomnień i porad. Piękne jest to, że mniej doświadczeni słuchają opowieści bardziej doświadczonych z nieskrywanym zafascynowaniem, a starzy wyjadacze ze wzruszeniem i satysfakcją patrzą jak dla  młodych żeglarzy staje się to czymś więcej niż tylko sportem czy hobby.

Kolejny rejs i kolejne niezwykle cenne doświadczenia za nami. Za każdym razem kiedy wracam z morza, cieszę się, że wszystko się udało i załoga cała i zdrowa schodzi na ląd. Ale z drugiej strony to na co mam wtedy największą ochotę, to zawrócić i kontynuować rejs, nie przejmując się pracą, studiami i całą masą obowiązków i problemów, które na morzu przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. Dlatego relację tą, zakończę słowami jednej z szant: „gdy na morzu byłeś chociaż raz, nie wrócisz już na ląd” ;)

Z żeglarskimi pozdrowieniami, morska korespondentka Kasia

 Prawie udane pozowanie - od lewej: Paweł, Klaudia, Konrad, Marta, Lidka, Filip, Wojtek, Kasia, Krzysiek :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz