wtorek, 29 grudnia 2015

Port Widmo



Palma zaczyna tętnić życiem, a nosy szybko wracają do formy, bo temperatura w mgnieniu oka osiąga ponad 20⁰C. Rozbieramy się stosownie do warunków termicznych, zarzucamy plecaki i worki na plecy i rozchodzimy się, każdy w swoim kierunku.
Palma tętni życiem!
P. Maindok

 Z przeświadczeniem, że hotel ma być gdzieś niedaleko portu, te 15 kg na plecach ciąży zdecydowanie mniej. Przynajmniej do pierwszego podejścia pod dość stromą górkę… potem kolejnego i kolejnego i tak przez pół godziny w pełnym słońcu! Mamy z Krzysztofem serdeczne dość. Co więcej, gogle maps nie do końca chce z nami współpracować, a port okazuje się rozciągać na kilka kilometrów, co z pozycji w której się znajdujemy (w jednym z najwyższych miejsc w mieście…) doskonale widać.
Czas ruszyć w drogę.
P. Maindok

Po 45 minutach marszu z przeszkodami, przypominającego spacer farmera, udaje nam się dotrzeć do hotelu. Chwała Bogu, klimatyzacja działa bez zarzutu!
Jako kapitanowie, nie pozostawiamy sobie z Krzyśkiem zbyt wiele czasu na zwiedzanie. Trzeba znaleźć docelową marinę w gigantycznym porcie, omówić trasę, zorientować się w supermarketach, co by zakupy rejsowe poszły sprawnie i załatwić jeszcze kilka innych spraw niecierpiących żeglarskiej zwłoki. 
Gdzie ta keja?
P. Maindok

Pierwsze podejście do poszukiwań mariny zakańcza się fiaskiem, mimo przejścia z dokładnymi oględzinami jakiś 4 km. Mając jednak do dyspozycji cały następny dzień – nie zrażamy się, chociaż pojawia się delikatne uczucie niepokoju, które szybko zagłuszamy logistycznym rozplanowywaniem wieczornego grilla integracyjnego u znajomych z innej załogi.
Komunikacja w Palmie okazuje się całkiem niezła, więc bez problemu docieramy w zupełnie inną część miasta, gdzie mają się spotkać wszyscy obecni załoganci pierwszego etapu rejsu Navigare. Jesteśmy pierwsi, więc pomagamy w przygotowaniach, rozprawiając o różnych możliwościach i portach na najbliższy tydzień. Wszyscy zgodnie stwierdzamy -  Majorka jest na tyle przyjaznym i ciepłym miejscem, że moglibyśmy w zasadzie nie wracać do chłodnej Polski.

A gdyby tak zostać na Majorce?
P. Maindok
Misja na dzień przed planowanym wypłynięciem z Palmy jest prosta, przynajmniej w swoich założeniach – znaleźć marinę i jachty, które mają służyć nam za dom w najbliższym czasie. Zadanie okazuje się jednak karkołomne, bo wszystkie mariny są albo zamknięte (nie, nie szukamy w czasie sjesty) albo nikt nie słyszał nawet o firmie czarterującej, której szukamy. Po kilku godzinach w pełnym słońcu stwierdzamy, że w zasadzie rejs w pław bądź na jakimś pontonie też będzie całkiem sympatyczny, a na pytania od załóg gdzie się mają jutro zgłosić – odpowiadamy wyczerpująco, że to marina widmo.
Katarzyna Pawełczyk

sobota, 19 grudnia 2015

W Palmie pod palmą



Deszcz zacina niemiłosiernie – w zasadzie nie ma co się dziwić, wszak to koniec października. Dobrze, że parking jest połączony z terminalem i możemy delektować się tą angielską pogodą zza szyb lotniska, pomyślałam. Do odlotu pozostała godzina, w sam raz na zdanie bagażu i przejście przez antyterrorystyczny striptiz. Hala odlotów krakowskiego lotniska nieco inaczej rysowała mi się we wspomnieniach z zeszłego roku. Przede wszystkim brakowało mi stanowisk, przy których mogłabym pozbyć się ciążącego, żeglarskiego, wszystko-posiadającego plecaka. Rozglądając się intensywnie w celu zlokalizowania, czy po chwili nawet zmaterializowania interesującego mnie miejsca, zauważam kilka jak nie kilkanaście osób o równie błędnym wzroku i zdezorientowanych minach. W tym czasie słyszę swoje imię i na chwilę porzucam poszukiwania na rzecz wymiany uścisków i powitań z pozostałymi uczestnikami I etapu rejsu Navigare, którzy udzielają mi szczegółowych wskazówek odnośnie bagażu. W życiu do głowy by mi nie przyszło, że muszę wędrować w deszczowo chłodnych okolicznościach lotniska po, w zasadzie, placu budowy do innego budynku mając na plecach 15 kg żeglarskie dobytku.
Bagaż zdany sprawnie, striptiz bez zastrzeżeń, wejście ukradkiem w kolejkę pasażerów oczekujących na otwarcie wrót wehikułu powietrznego – mistrzowskie. Zatem… kierunek Majorka i podbój Morza Śródziemnego, tym razem o dziwo, w całkiem ciepłym miesiącu.
W Palmie pod palmami.
A. Cioch

Lądujemy o północy – wszystko idzie zgodnie z planem i zgodnie z planem tę noc część z nas spędzi w Palmie pod palmą. Na tę okoliczność jesteśmy na szczęście doskonale przygotowani. Wyposażenie survivalowe obija się o siebie w plecakach wydając przy tym kojący dźwięk szlachetnego szkła z jeszcze szlachetniejszą zawartością.
O poranku humory dopisują ;)
A. Cioch

Z lotniskowego autobusu wysiadamy gdzieś przy porcie, bo mamy z Krzyśkiem (jednym z kapitanów) zarezerwowany hotel właśnie gdzieś w pobliżu kołysająych się masztów. O naiwności – rezerwując nocleg nie wzięłam pod uwagę, że port w Palmie rozciąga się na kilka kilometrów… O tym jednak, boleśnie, mamy przekonać się dopiero jutro. Siadamy więc na ławkach pod palmami rozkoszując się widokami, rozmowami, przyjemną temperaturą, wzmocnionym napojem z wiśni i lokalnym, acz zawsze oryginalnym, kebabem. Noc mija szybko, a ławki okazują się całkiem wygodne, tylko nie wiedzieć czemu wszystkim zmarzły nosy wystające ze śpiworów, mimo rozgrzewającego działania wiśni…
No to zwiedzamy!
A. Cioch

 Katarzyna Pawełczyk