poniedziałek, 19 października 2015

Misja na Marsa



Po obiedzie (liofilizowanych ziemniaczkach Hot Pot z wołowiną) czterech śmiałków i śmiałkiń decyduje się płynąć na drugą stronę zatoki do Virgohamny – dawnej bazy powietrznych ekspedycji na biegun i wielorybników. Z locji wynika, że wycieczka będzie naprawdę ciekawa, więc mimo mało sprzyjających warunków, szykujemy się do drogi. Ponad milę musimy pokonać pontonem – ze względu na silny, dopychający wiatr nie możemy tam podpłynąć i zakotwiczyć jachtem. Będzie zabawa!
Poubierani, zaopatrzeni w broń i race, z aparatami w rękach i psychiczną gotowością do boju, ruszamy.
Bohaterowie!

 Duża fala i wiatr nadają mocno przygodowy charakter tej podróży.Nasz mały świat buja się niemiłosiernie, bryzgi są zimne, a perspektywa znalezienia się w wodzie mało sympatyczna – mimo to dobre humory nas nie opuszczają, z nutą groteski w głosach pozdrawiamy do kamery rodziców, dzieci, żony i przyszłych mężów. Oddalający się jacht wzbudza wrażenie, że jesteśmy skazani sami na siebie, a zarazem dodaje animuszu wyprawie.
Lądowanie na brzegu okazuje się dużym wyzwaniem. Fale mocno uderzają o sporych rozmiarów kamienie i dno wydaje się dość stromo schodzić w głębiny. Gdy w końcu znajdujemy najbezpieczniejsze miejsce do manewru, fala obraca nas bokiem i w sposób okrutny woda wlewa się do pontonu, a potem  dalej do naszych kaloszy. Po nierównej walce udaje się wreszcie wyciągnąć ponton na brzeg i rozpoczynamy czynności związane z wylewaniem Morza Grenlandzkiego z gumiaków i skarpetek. Podobnie z rękawicami – trzeba wykręcać. Na szczęście świeci słońce, więc chłód wydaje się mniej odczuwalny. 
Nieco sponiewierani, ale... wreszcie na brzegu!
M. Byrska

Ruszamy na eksploracje terenu, po przejściu może 20 metrów odnajdujemy tablice informacyjną z oznaczeniami i krótką, acz treściwą historią tego niepozornego miejsca. W zasadzie liczyliśmy na coś bardziej okazałego niż trochę porozrzucanego drewna i kilka zardzewiałych beczek. Zadeklarowaliśmy na jachcie dwie godziny zwiedzania, a tymczasem wystarcza nam pół godziny. 
To co pozostało po odkrywcach minionych wieków...
M. Byrska

Dajemy więc znać, że jesteśmy gotowi do powrotu - mogą podnieść kotwice i podpłynąć nieco bliżej nas. Płynięcie pod falę i silny wiatr na małym pontonie ponad milę byłoby wariactwem. Jednak załoga potrzebuje jeszcze „chwilę” na zebranie się i dostajemy sugestie, że powinniśmy zająć się sobą póki co. Zdejmujemy kalosze, wystawiamy do słońca mokre skarpetki, a Marta odnajduje w zakamarkach plecaka wymarzone w tej sytuacji marsy.
Wygodna kłoda jest, uśmiech są, marsy też - można układać sobie życie ;)
A. Budkiewicz

Siedzimy, nic się nie dzieje, nuda… słońce zachodzi za górą, a stopy powoli odmawiają współpracy mimo założenia obuwia. Powoli zaczynamy się zastanawiać, czy oni w ogóle po nas wrócą. Snujemy plany na przyszłość w Virgohamnie i zastanawiamy się jak sobie ułożymy tu życie z mauserem, paczką marsów i przemoczonymi rękawiczkami.
Poszukiwania łaskawego brzegu do odpłynięcia, a może...?
M. Byrska

Zniecierpliwieni podejmujemy próby znalezienia odpowiedniego miejsca na zwodowanie pontonu, lepszego niż to, w którym lądowaliśmy. JoinUs podnosi kotwice, a my przenosimy ponton. Kładziemy go delikatnie zanurzając tył, ale fala szybko weryfikuje nasze zamiary i zaczyna dziki taniec, miotając ribem na wszystkie strony. Szybkie wejście do środka i złapanie za pagaje nie poprawia sytuacji. W zasadzie nie mamy wpływu na ruch pontonu. Adaś wyskakuje, żeby nas wypchnąć. Udaje się po kilku próbach. Odpalamy silnik i z tryumfem, choć przemoczeni do cna, wracamy na pokład, na którym załoga  w milczeniu i z nutą niepewności obserwowała nasze poczynania.

Katarzyna Pawełczyk

niedziela, 18 października 2015

Odkrywcy niedźwiedzich łapek



W pełnym słońcu dopływamy do Amsterdamu. Urocza i dość spora zatoczka ukryta między górami. Pada propozycja zejścia na ląd. 

Ląd po wielu godzinach rejsu...
M. Byrska

Arktyka zapiera dech!
M. Byrska
Zgłasza się prawie cała załoga, więc Misiek który został operatorem pontonu, musiał obrócić dwa razy z żądnymi przygód zdobywcami. Odległość nie była zbyt duża, więc po chwili mogliśmy ruszyć na eksplorację tej arktycznej, dziewiczej krainy.
Niezawodny środek transportu ;)
M. Byrska

Krajobraz choć bardzo surowy wyglądał naprawdę majestatycznie i po prostu pięknie. Ostre skały, gdzieniegdzie pokryte mchem i każdym rodzajem porostów, masa kamyczków o najróżniejszych kolorach i kształtach oraz mikroskopijnych rozmiarów kwiatuszki zderzone były ośnieżonymi szczytami po drugiej stronie zatoki. Po środku wypłaszczenia, które dzięki dużej ilości mchu wyglądało jak łąka, znajdowało się maleńkie jeziorko obsadzone dookoła ptakami. Całość wygląda niesamowicie!
Bez broni na ląd ani rusz!
M. Byrska

Dochodzimy do plaży przy otwartym morzu, myjemy gumiaki i decydujemy się wracać na jacht. Tylko Marcin, Adaś i Krzysiek decydują się zdobyć jedną z gór. Nie trwa to jednak za długo – zaraz po rozdzieleniu się znajdują świeże ślady misia, więc trzeba po nich wracać. Szczytu wprawdzie nie zdobyli ale zrobili rewelacyjne zdjęcia. Gdyby ktoś pytał jak oszukać perspektywę, to polecam korepetycje u Panów wymienionych powyżej.

Dzielna ekipa zdobywców :)
Wachty kotwiczne załoga wzięła sobie do serca i zamiast dwóch osób, tej nocy siedziało siedem. Pełni gotowości do mobilizacji w razie „w” pijemy po kieliszku rumu dla rozgrzewki. Cóż tu dużo mówić – Kapitan Morgan szybko przyłączył się do wachty i pełnił służbę do samego rana.
Bo słońce latem nie zachodzi...
M. Byrska

Do koi kładę się koło 0700 a gdy budzę się na śniadanie, okazuje się że muszę szybko biec do kambuza gotować obiad, bo dochodzi 1400! Wachty kotwiczne do łatwych zdecydowanie nie należą… ;)

Katarzyna Pawełczyk

niedziela, 4 października 2015

Na północ, dalej na północ



Godzina 1800 -  wreszcie wypływamy!     Dzień czy noc, to bez znaczenia – obie pory wyglądają identycznie. Kierujemy się na północ do Amsterdamoya i Virgohamny. Będą to najdalej na północ wysunięte miejsca, do jakich dotrzemy (79° 40' N 10° 30' E). Płyniemy bezpośrednio, bo jak to Marcin stwierdził „dobrze nam zrobią dwa dni w morzu”. Wiatru zdecydowanie brakuje, a wachty silnikowe mijają wolno. Pogoda robi się deszczowa  i mglista. W zasadzie poza dziobem jachtu niewiele widać. 
 
Budzę się na poranną wachtę. Poubierani grubo i zmarznięci ludzie na deku nie napawają optymizmem. Robimy śniadanie – dziś jajecznica. Na walkę z mgłą niezbędne jest dobre przygotowanie kaloryczne. Kiedy jednak wychodzimy na wachtę mgła opada z sił i zza jej resztek wychodzi słońce i pięknie ośnieżone szczyty gór.
Mgły opadają...
M. Byrska

 Nasi poprzednicy podobno widzieli wieloryba – nam pozostają foczki bawiące się w oddali. Widoki zapierają dech w piersiach, a cała załoga zapomina o ciepłych kojach i wychodzi na pokład robić zdjęcia i kręcić filmy.

Resztki mgły, ciepła herbatka i podziwianie widoków - bosko! :)
M. Byrska
Pada propozycja wciągnięcia Adasia na maszt i zrobienia kilku ujęć z góry. Nie muszę chyba pisać, że wszyscy reagujemy niezwykle ochoczo. Po chwili, Adaś w pełnym rynsztunku, uzbrojony w aparat i GoPro melduje się na pokładzie, gotowy do podniebnych wojaży. Zaraz za nim wyskakuje Marcin z ławeczką bosmańską. Zanim jednak Adaś pofrunie do góry, na maszt zostaje wciągnięta kamerka w różnych kombinacjach. W końcu jedzie nasz reporter – mimo lekkiego stresu uśmiech nie schodzi z jego twarzy. Gdy dojechał do końca, wyciąga niepewnym ruchem aparat i zaczyna organizować plan  filmowy. Nie trzeba było długo czekać – kapitan postanawia, dla urozmaicenia akcji, postawić żagle. 
Fruuu na górę!
M. Byrska

Zaszczyt sterowania w tej doniosłej chwili (pierwsze stawianie wszystkich żagli na rejsie) przypada mnie. Ostrze do wiatru, każda para rąk na pokładzie znajduje swoją linę do obsługi – luzuj! Wybieraj! Majestatyczne żagle w pełnej okazałości ozdabiają jacht. Ja z kolei odczuwam przypływ endorfin – nareszcie łódka jest napędzana jedynym właściwym sposobem. Silnik milknie, a my z nieskrywaną radością halsujemy się na północ. A więc zwrot i jeszcze jeden. Adaś przyklejony do masztu dzielnie uchwycą wszystko czujnym okiem kamery. Materiał będzie pierwsza klasa!
Zmarznięty filmowiec zjeżdża na dół:
- Ale fajnie było! – uśmiech sięga prawie do ósemek.
Uśmiechnięci - wreszcie słońce!
 Katarzyna Pawełczyk

czwartek, 1 października 2015

Rozrywki bosmańskie



Czyszczenie burt poprzedniej nocy tak rozochociło naszego kapitana, że na pół następnego dnia przygotował załodze kolejne bosmańskie rozrywki. Zanim jednak nauczyliśmy się robić profesjonalne opaski na linach, zaliczyliśmy kolejne odwiedziny w svalbardzkim markecie. Tym razem na tapecie zakupowej znalazły się szarlotkowe składniki. Biorąc pod uwagę już prawie roczną tradycje szarlotek rejsowych i tym razem nie mogło ich zabraknąć! Odgadywanie czy pojemniczek z dziwnym napisem i rysunkiem ciasta to proszek do pieczenia czy inny specyfik zajmuje trochę czasu. Jak się zresztą później okaże nie wszystkie składniki udało się dobrze rozszyfrować i trzeba będzie podjąć akcje ratunkową ciasta. 
W każdym sklepie czeka miś...
M. Byrska

Zadowoleni z siebie rozsiadamy się w mesie. Błogość nie trwa jednak za długo – po chwili wpadają do środka pierwsze krawaty do naprawienia. Jako, że cześć z nas będzie po raz pierwszy reanimowała liny, Marcin udziela nam szybkiego instruktażu. W zasadzie sprawa jest banalnie prosta: pętelka, kilka zakrętasów wokół liny, węzełek, zaciągnięcie i już, gotowe. Do bosmańskiego cv dołącza kolejna, po szyciu żagli, pozycja. Gdyby nie konieczność wytatuowania czegoś brzydkiego na przedramieniu, zmieniłabym zawód jak nic!

Katarzyna Pawełczyk