wtorek, 11 kwietnia 2017

Szetlandy: Pamiętaj abyś potęgę żywiołu święcił



Charakterystyczne, głuche dudnienie ciężkich kropli ustało. Przez bulaje wpadają do mesy bardzo nieśmiałe, ale dobrze zapowiadające się promienie jesiennego, szetlandzkiego słońca. Nie usypia to jednak naszej meteorologicznej czujności – każdy obowiązkowo zaopatruje się w zestaw przeciwdeszczowy i ciepłe ubrania. Obłędnie błękitne niebo jest gęsto przyozdobione sztormowymi chmurami, które u każdego żeglarza powodują niemiły ucisk w żołądku. Tym razem jednak wybieramy się walczyć ze sztormem na lądzie i dzielnego Joinusa zamieniamy na niemniej dzielnego busa. O dziwo, mimo ogromu prac jakie trzeba wykonać przed następnym przelotem,  na eksploracje Mainland wybiera się z nami również nasz niezastąpiony i niezwykle pracowity bosman Tomek, który od leżenia w mesie prawdopodobnie nabawił się już odleżyn. Na nasze sugestie i zdziwione spojrzenia odpowiada tylko: „przecież nie mogę cały czas pracować” i beztrosko usadawia się w busie. Daj Boże taką pracę… 
Ostatnie tchnienie szetlandzkiego lata
K. Pawełczyk

W pierwszej kolejności wybieramy się do Scalloway Castle. Po drodze na pierwszym punkcie widokowym staramy się nie odlecieć przy wysiadaniu z samochodu. Silny wiatr zrywa czapki z głów i powoduje uporczywe łzawienie, co jednak nie przeszkadza w uchwyceniu ostatniego tchnienia zielonego lata na wyspie. 
Scalloway Castle
K. Pawełczyk

Samo Scalloway jest ciekawy miejscem – zamek jest otwarty dla zwiedzających i zamiast stróża są tu jedynie tabliczki informacyjne i kartka z prośbą o pozostawienie drzwi otwartych. Obiekt jest bardzo dobrze zachowany i kompletnie nie komponuje się z lekko przemysłowym otoczeniem. 
Można? Można!
K. Pawełczyk

Podczas zwiedzania zaczyna mnie ogarniać niezwykła magia Szetlandów. Niemal na każdym kroku kryje się tu jakaś tajemnica i coś wręcz mistycznego, czego do końca nie umiem nazwać, ale co mnie bardzo pociąga i oczarowuje.  Może to moja silna północna miłość się odzywa? 
Pierwszy kucyk uchwycony
K. Pawełczyk

Zuza z Michałem chcą koniecznie iść do muzeum, więc mamy chwilę na rozgrzewającą kawę, zdjęcia pierwszych kucyków i pogawędkę ze starszymi opiekunami muzeum.
- Skąd jesteś? Masz taki nietutejszy akcent – zagaduje urocza starsza pani w maleńkiej, muzealnej kawiarence.
- Z Polski – odpowiadam trochę nieśmiało, starając się by mój angielski był bardziej „british”.
- Och! To cudownie! Najlepszy dentysta na wyspie – Mikał - jest Polakiem – starsza pani odpowiada z nieskrywanym entuzjazmem. To niesamowite – po raz kolejny okazuje się, że my Polacy jesteśmy dosłownie wszędzie – Spitsbergen, maleńka wioska na Islandii, a teraz urocza mieścina na Szetlandach. Rozmawiamy jeszcze chwilę o tym co nas tu sprowadza o tej porze roku i wymieniamy niewymuszone uprzejmości. Jestem totalnie zauroczona. 
Bez parawanów
K. Pawełczyk

Ruszamy w dalszą drogę. Jest pusto, zielono, niezwykle. Od czasu do czasu mijamy ludzkie osady, stada owiec i kucyków. Okrutna ręka cywilizacji i globalizacji nie zdołała zdławić tego pięknego, północnego azylu. Zatrzymujemy się dopiero przy surowej plaży, choć pokusa by zatrzymywać się niemal co kilometr jest ogromna. 
weź jajka, zostaw pieniążka
K. Pawełczyk

Wiatr przybiera na sile i robi się niemiłosiernie zimno. Mimo to z samochodu wyskakujemy bez marudzenia i szybkim krokiem schodzimy na brązowawy brzeg, mijając po drodze skrzyneczkę ze świeżymi jajami do wzięcia za 1,5 funta - czas na Szetlandach zatrzymał się w miejscu. 

Sztormowe Szetlandy
K. Pawełczyk
Sztormowe Szetlandy
K. Pawełczyk

Słoneczna pogoda nie trwała długo. Sztorm szybko o sobie przypomniał przyganiając ciężkie, deszczowe chmury nad nasze zmarznięte głowy i potęgując wiatr jeszcze bardziej, choć to wydawało się już takie niemożliwe. Fale wściekle rozbijają się o ostre klify i skały złowrogo wystające z grafitowego morza. Sielanka zamienia się w krajobraz grozy i spektakl potęgi żywiołu. 
Niewzruszone owce
K. Pawełczyk

Deszcz zaczyna zacinać niemal w poziomie, a wycieraczki nie nadążają ze zbieraniem wody z szyb. Patrzę na rozszalałe morze i przekładam dekalog na przykazania żeglarskie: pamiętaj, abyś potęgę żywiołu święcił.     
Katarzyna Pawełczyk

wtorek, 4 kwietnia 2017

Szetlandy Szczęśliwe



Na horyzoncie delikatnie zarysowują się grafitowe linie skał. Poranek wita nas rześko, słonecznie i nawet rozkołys mieści się w granicach przyjemnej normy. Na maszcie smukły kształt żagla pręży się w bajdewidzie – jednym słowem wszystko jest tak jak być powinno. 
Dzień dobry Szetlandy!
K. Pawełczyk

Do lądu pozostało jakieś 20 mil, więc na wieczór powinniśmy już zacumować w schowanym we fiordzie Lerwick – stolicy Szetlandów. Słońce przyjemnie pieści odkryte skrawki ciała, które ograniczają się zaledwie do policzków i nosa, co nie przeszkadza mi w uskutecznianiu plażingu na pokładzie. 
Leżing, plażing, smażing - takie wachty to ja rozumiem!
G. Sokołowicz

Monika na szczęście już się całkiem nieźle czuje i chętnie siada za sterem. Ba, prowadzimy nawet ożywione dyskusje na tematy wszelakie, dzięki czemu czas wachty leci wyjątkowo szybko jak na tą podróż. Chociaż muszę przyznać, że bardzo dobrze nam się również razem milczy – a to jak wiadomo jest bardzo korzystnym zjawiskiem, nie tylko na morzu :). Piękna pogoda i fenomenalne szetlandzkie wybrzeże wyciągają na pokład niemal całą załogę. Gosia jak zwykle melduje się z aparatem gotowym do uchwycenia najlepszych kadrów z malowniczej pocztówki jaka nas otacza – ostre skały wystające groźnie z morza, strome klify, o które przepięknie rozbijają się wysokie fale, nieprawdopodobnie zielone łąki z setkami kucyków i owiec, a do tego skromna i bezpretensjonalna zabudowa, delikatnie wkomponowana w krajobraz.
Zielone Szetlandy
K. Pawełczyk




 Humory dopisują na tyle, że ekipa do tej pory targana chorobą morską, zgłasza się na ochotnika do jachtowego Master Chief’a . Zuza z Alą krzątają się po kambuzie, wyciągając z otchłani bakist zapomniane skarby – tuńczyka, ryż, kukurydzę.  
W poszukiwaniu skarbów
K. Pawełczyk

O zachodzie słońca mamy więc prawdziwą ucztę: sałatkę z tuńczyka i tosty z najróżniejszymi dodatkami. Do końca rejsu zostało jeszcze wprawdzie sporo czasu, ale już teraz mogę z czystym sumieniem ogłosić, że są to najlepsze 24 godziny spędzone na wodzie podczas rejsu Islandia – Szkocja!
Radość na pokładzie - bezcenna!
K. Pawełczyk

Lerwick wita nas ogromną ilością czerwonych i zielonych boi – to oznaczających wejście do porcików, których jest tu nadprogramowo dużo, to zaś wyznaczających tor wodny. Wreszcie w paradzie świateł udaje nam się zidentyfikować nasze miejsce docelowe. Porcik, a w zasadzie wybetonowana maleńka zatoczka pozwala na zacieśnioną cyrkulację i w zasadzie to tyle. Przy niewielkiej pływającej kei stoi już jakaś jednostka, na szczęście zacumowana na tyle racjonalnie, że nawet niedoświadczony sternik byłby w stanie zaparkować longside, nie ryzykując bliskiego spotkania z sąsiadem. Damska część załogi idzie na misję poszukiwawczą. Bosmanat, miejskie toalety z prysznicami i wifi znajdują się w odległości mniejszej niż 30 metrów od jachtu, czyli idealnie. Okazuje się jednak, że nie wyczerpaliśmy limitu szczęścia tej doby i ktoś z lokalnego klubu żeglarskiego ofiaruje nam klucze do siedziby klubu, gdzie możemy wziąć gorący prysznic za symboliczną opłatą i skorzystać z bardzo dobrego wifi. Intuicja podpowiada mi, że będą to przyjemne cztery dni na Szetlandach w oczekiwaniu na przejście kolejnych sztormów.    
Katarzyna Pawełczyk