środa, 9 listopada 2016

Dzień dobry Reykjavik!

Chłód zapędza nas do pierwszego sklepu z Islandzkimi pamiątkami, gdzie przez dłuższą chwilę buszujemy między pocztówkami, wzorzystymi czapkami i zupełnie niepotrzebnymi ale fajnie wyglądającymi gadżetami.  Kawa rozpłynęła się przyjemnie po organizmie docierając w najdalsze i najbardziej potrzebujące jej zakątki, klimat islandzkiego sklepu dołożył swoje trzy grosze i tak oto z szerokimi uśmiechami wychodzimy w stronę centrum. Tu i ówdzie kłębią się grupki bardziej lub mniej zorganizowanych turystów przeskakujących z nogi na nogę, gdy przewodnik przeciągnie swój wykład o danym miejscu ponad normę walki z zimnem. Wędrujemy uliczkami w niespiesznym tempie chłonąc atmosferę miasta. Jest prosto i schludnie – tak jak na północy Europy zwykło bywać. Pośrodku miasta znajdujemy jezioro Tjörnin.
Serce Reykjaviku
K. Pawełczyk

Mimo ołowianych chmur na niebie jest pięknie. Właśnie tak sobie wyobrażałam Reykjavik – prosty, poukładany, harmonijny z naturą. Gdy robimy sobie zdjęcia nad wodą, znika Monika. Rozglądamy się nieco nerwowo za koleżanką, ale jakby rozpłynęła się w powietrzu. Kiedy krążymy z wyostrzonym wzrokiem, zauważam po drugiej stronie ulicy burzę rudych włosów ukrytą pod białą czapką. Zguba znaleziona. Trzyma kurczowo telefon przy uchu i kręci się to w jedną to w drugą stronę. Patrzymy z dziewczynami po sobie, a Monika wygląda na zupełnie oderwaną od rzeczywistości i z całą pewnością nieświadomą, że omal nie rozpoczęłyśmy akcji poszukiwawczej na większą skalę. Okazuje się, że to rozmowa z ukochanym i usilna próba znalezienia kamery internetowej w Reykjaviku pognała ją w bliżej nieznanym kierunku. Po zakończeniu rozmowy rzuca z rozczarowaniem:
- no nie mogę znaleźć tej cholernej kamery…

Ruszamy dalej. Kolejnym celem jest poczta. Łączymy przyjemne ciepło wnętrza budynku z pożytecznym posłaniem pocztówek z dalekiej, jesiennej północy w świat. Swoje kartki wypisuje w ekspresowym tempie, ale ze względu na przyjemną temperaturę w środku wcale nie przeszkadza mi to, że dziewczyny rozpisują się możliwie najmniejszą czcionką, próbując zmieścić na małej przestrzeni wszystkie dotychczasowe wrażenia i odczucia. Popołudnie na dobre zawładnęło stolicą Islandii, a i w naszych żołądkach zrobiło się pusto. Ala opowiada nam o słynnych hot dogach z Reykjaviku, których koniecznie musimy spróbować. Z ogromną determinacją wychodzimy z przyjaznego budynku poczty i zaledwie po pięciu minutach znajdujemy niepozorną budkę między jednym a drugim placem budowy.
Przysmaki islandzie
K. Pawełczyk

Kolejka za smakołykiem przypomina te z filmów Barei choć trzeba przyznać, że serwowanie buły z parówą idzie tu zaskakująco szybko. Na pierwszy rzut oka islandzki Fast food niczym nie różni się od jego kontynentalnych odpowiedników. Jednak po pierwszym gryzie tajemnica zostaje rozwiązana – sekretem tutejszych hot dogów jest parówka! Parówka z owczego mięsa, które totalnie nie przypada mi do gustu, co jak się potem okaże niemalże doprowadzi mnie do choroby morskiej...
Opera proszę Państwa!
K. Pawełczyk

Czas goni, więc ruszamy obejrzeć operę z bliska.  Konstrukcja pokryta jest lustrzanym materiałem odbijającym wodę i niebo, co wygląda naprawdę niesamowicie. Tuż obok leniwie kiwają się maszty jachtów w niewielkiej marinie. Ala próbuje odtworzyć swój pierścień z zaślubin z morzem, by zrobić mu kilka zdjęć na tym ciekawym tle.
Pierścień jak nowy ;)
K. Pawełczyk

Gosia biega to tu to tam w poszukiwaniu najlepszych ujęć budynku. Monika, sądząc po uśmiechu i energicznym stukaniu w ekran telefonu, konwersuje z ukochanym, a ja rozmyślam jak to będzie na północnym Atlantyku jesienią i z całych sił staram się odgonić czarne myśli jakie próbują się zakradać do mojej głowy. Przecież na morzu jest mój dom…

Katarzyna Pawełczyk

poniedziałek, 7 listopada 2016

Chłód północy po raz pierwszy

W hali przylotów czeka na nas dwójka Polaków, od których mamy wypożyczyć wehikuł na najbliższe dni. Najważniejszą informacją zdaje się być instrukcja obsługi drzwi samochodu przy silnym wietrze. Ubezpieczenie niestety nie obejmuje ewentualnego ich urania, co jak się okazuje na Islandii nie jest wcale takie niemożliwe… Gdy udaje się opanować umiejętność okiełznania drzwi, szybko wchodzimy do środka i włączamy ogrzewanie na maksymalny poziom. Jest okrutnie zimno. Wizja stania na pokładzie przez cztery godziny przy takiej pogodzie lekko mnie przeraża, ale próbuje się skupić na myśli, że zaraz wezmę ciepły prysznic i znajdę się w wygodnym łóżku . Instrukcja obsługi naszej terenówki dobiega końca- możemy ruszać do pierwszego hostelu w Keflaviku. Po pół godzinie udaje nam się wreszcie znaleźć ten właściwy, ale wyjściem z samochodu mimo bardzo później pory nam się nie spieszy – zrobiło się miło, ciepło i przyjemnie, podczas gdy na zewnątrz panuje prawdziwe urwanie głowy, co nie nastraja nas zbytnim optymizmem.  Po dłuższej chwili podejmujemy tę heroiczną próbę i wybiegamy jak oparzone do hostelu. Miły recepcjonista daje nam klucze do pokoju, który jak się okazuje jest w drugim budynku więc chcąc nie chcąc musimy raz jeszcze tej nocy zmierzyć się z chłodem północy. Tym razem idzie już o wiele sprawniej. W pokoju czeka na nas zaspana Gosia – wulkan energii i nieustającego optymizmu, więc  oczywiście zamiast iść spać zagadujemy się n kolejne długie minuty.
Dzień dobry Reykjavik!
K. Pawełczyk
 Kiedy w końcu nastawiam budzik okazuje się, że pozostały zaledwie cztery godziny do rozbrzmienia pieśni pobudki… Padam na łóżko i w zasadzie od razu odcinam zasilanie.
Ranek niewiele różni się meteorologiczne od nocy – jest wietrznie i deszczowo, na co wskazuje poziomy kierunek ruchu kropel. Zbieramy się raczej nie spiesznie na śniadanie, zastanawiając się jaka ilość warstw będzie dziś wystarczająca na zwiedzanie Reykjaviku.
Krajobraz po drodze do stolicy jest raczej księżycowy. Puste przestrzenie przyozdobione od czasu do czasu skałami w burych kolorach zlewają się z zachmurzonym niebem. Na całe szczęście przestało padać i woda chlupie już tylko pod kołami samochodu.
Proste ;)
K. Pawełczyk

Szybko znajdujemy miejsce parkingowe w pobliżu portu i kierujemy się na poranną kawę i niemożliwie słodką babeczkę w ramach uzupełnienia porannych deficytów energetyczno-uśmiechowych.
Słodkości w ramach walki z pogodą
K. Pawełczyk

 Po naładowaniu baterii, czas na stolicę – ruszamy na eksplorację Reykjaviku! 
Katarzyna Pawełczyk

piątek, 4 listopada 2016

W strugach deszczu i północnym wietrze

Ciepły wrześniowy wieczór. Na Okęciu tłum pasażerów ustawia się w kolejce do odprawy bagażowej WizzAir. Staje w ogonku zastanawiając się nad kompletnością ubrań w moim worku, rozmawiając jednocześnie z Dorotą, która ugościła mnie przed wylotem w Warszawie. Ala będzie dopiero za czterdzieści minut na lotnisku. Dzwonię więc do Moniki, dziewczyny którą Marcin polecił mi się zaopiekować podczas lotu.
- Cześć Monika, z tej strony Kasia. Kiedy będziesz na lotnisku?
Z drugiej strony słuchawki pada odpowiedź, że przyszła współzałogantka jest już na miejscu i czeka na odprawę tak jak ja. Podnoszę wzrok na niską dziewczynę o nieprawdopodobnie rudych włosach, uśmiechającą się do mnie zaledwie jedną osobę w kolejce wcześniej. Wymieniamy radosne spojrzenia i przedstawiamy się sobie, tym razem już bez pośrednictwa telefonii komórkowej. Mam przeczucie, że się dogadamy.
Dorota pomaga mi owinąć worek folią spożywczą na wypadek nie subtelnego potraktowania go przez obsługę lotniska i żegnając się, życzy pomyślnych wiatrów. Kolejna północna wyprawa przede mną. Chwilę później do kolejki dołącza Ala - załoga lecąca ze stolicy odprawia się w komplecie.
Gosia, która przyleciała do Keflaviku kilka dobrych godzin wcześniej pisze, że przeprasza nas ale nie wyjdzie na lotnisko, bo na Islandii jest właśnie prawdziwe urwanie głowy...Minay nam nieco rzedną, chociaż cieszymy się, że w tej sytuacji zdecydowałyśmy się na hostele a nie na walkę o przetrwanie w namiocie.
Marszem po przygodę!
K. Pawełczyk
Pierwszą zapowiedź iście północnej pogody odczuwamy już przy lądowaniu. Wiatr rzuca maszyną niemiłosiernie powodując przykre skurcze żołądka u większości pasażerów. Udaje nam się wylądować bezpiecznie ale mimo kontaktu z ziemią turbulencje nie ustają i musimy poczekać w samolocie na “okno pogodowe”, które pozwoli na wysunięcie rękawa do samolotu. Mam wrażenie, że zaraz dostanę choroby morskiej - przedsmak oceanu mamy już na płycie lotniska. Patrzymy z Moniką po sobie niewyraźnym wzrokiem, nie chcąc na głos wypowiadać jeszcze wątpliwości co do porywania się na północny Atlantyk jesienią. Gdy tylko udaje nam się wydostać z samolotu i popatrzeć na mokrą i okrutnie wietrzną Islandię zaczynamy tworzyć hymny pochwalne ku czci naszej intuicji co do zmiany zamiarów noclegowych.
- gdybym miała teraz rozbijać namiot, to chyba bym się zapłakała…
- nawet mi nie mów!
Sytuacja meteorologiczna na chwilę obecną nie napawa optymizmem i zaczynamy się z dziewczynami zastanawiać, czy aby na pewno mamy wystarczającą ilość ciepłych ubrań i czy sztormiaki to wytrzymają.
Katarzyna Pawełczyk