piątek, 27 października 2017

Kierunek Orkady

2.10.2016 r.


Obiad dochodzi na piecu, słońce leniwie zmierza ku zachodowi, a reszta załogi właśnie wchodzi na jacht po długiej wycieczce. Jednym słowem timing mamy dziś idealny.
- Ale zapachy! – wita nas jak zwykle rozpromieniona Gosia.
- Nie zgadniecie…. Tomek ma nowego przyjaciela – równie rozpromieniona Zuza wchodzi do kambuza i konspiracyjnym szeptem opowiada jak Tomek zabrał z pastwiska pomarańczowy odbijacz i ciągnie go za linę jak pieska, chwaląc się nieustannie zdobyciem nowego wyposażenia dla jachtu. Patrzymy po sobie porozumiewawczym spojrzeniem, lekko się przy tym uśmiechając. Jednak by wysiłki jakże dzielnego i pracowitego bosmana nie poszły na marne, zaraz po wkroczeniu na jacht Tomek wyciąga dziennik prac bosmańskich i skrzętnie notuje małe wypracowanko. Jak się okazuje, heroiczny akt taszczenia odbijacza (najprawdopodobniej czyjejś własności…) został w ów dzienniku rozpisany aż na dwie godziny! Bezczelność sięga zenitu, a wprowadzony przez armatora dziennik (żeby bosman mógł rzetelnie się rozliczać z powierzonych mu obowiązków) zamiast zmotywować do pracy, zmotywował jedynie do treningu kreatywności.
W trakcie posiłku wymieniamy się doświadczeniami i przygodami ze spaceru. Na wszystkich maleńka Fair zrobiła duże wrażenie i każdy znalazł tu coś dla siebie. Z samego rana trzeba będzie wypłynąć ku Orkadom – na szczęście już bez sztormu w tle. Podczas gotowania obiadu zacumował obok inny jacht, a więc nie jesteśmy ostatnimi gośćmi w tym sezonie. Jak się okazuje, to nasi sąsiedzi z Lerwick. Miło jest zobaczyć znajome twarze w takim miejscu jak to!  Podobnie jak my, załoga Griffynu wybiera się na Orkady, by potem dalej płynąć w kierunku Wielkiej Brytanii. Oni jednak w przeciwieństwie do nas nie mają żadnych ograniczeń czasowych, więc mogą niemalże bez ograniczeń modyfikować plan podróży.
Kiedy tylko promienie porannego słońca bezsprzecznie ulokowały się na niebie, a ostatnie budziki zostały wyłączone, wachta kambuzowa zaczęła krzątać się przy śniadaniu. Michał wczytuje się w mapę, tabele pływów i locję, a Tomek sprawdza raz jeszcze pogodę. Wszyscy z dobrym nastawieniem siadają do śniadania i chociaż mi również humor dopisuje, to zaczynam czuć irracjonalny (bo dostałam w cztery litery jak chyba nigdy i powinnam się cieszyć, że walkę ze sztormami mam odroczoną na co najmniej półtora miesiąca) smutek zbliżającego się wielkimi krokami powrotu. 
Pogoda sprzyja
M. Sokołowicz

Szybko i sprawnie wychodzimy na dek. Zadania rozdzielone są w mgnieniu oka i każdy zajmuje się swoją częścią pokładu. Ostatnie spojrzenia na zatokę, obserwatorium, jacht sąsiadów, zielone wzgórza w tle i powoli odklejamy się od nabrzeża, kierując dziób do wyjścia.  Pogoda nam sprzyja – niebo ozdabia kilka uroczych baranków, fala w granicach przyzwoitości, a wiatr… cóż, wiatr jak zwykle w przeciwnym kierunku, ale tym razem wieje na tyle słabo, by nam nie utrudniać życia (skoro już się uparł, żeby go nie ułatwiać w tym rejsie).  Przed nami niecałe 70 mil – o świcie powinniśmy być na miejscu. Chwilę jeszcze siedzę na pokładzie obserwując uroczą wyspę i napawając się słońcem, którego tak bardzo brakowała przez ostatnie nieco ponad dwa tygodnie. 
Katarzyna Pawełczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz