czwartek, 11 października 2018

Ku klifom północy


Szczęśliwi, nieco zmęczeni i zaopatrzeni w maleńką buteleczkę białego wina, dla uczczenia tak zacnego momentu, ruszamy w kierunku plaży we Władysławowie – tej po zachodniej stronie portu. 

Polskie Los Gigantes - cudowne klify
Fot. K. Pawełczyk


Hel rozpieścił nas pustymi plażami, ciszą i majestatycznym spokojem Bałtyku, tymczasem rzeczywistość zachodniej strony mocy (choć właściwszym byłoby użycie słowa „niemocy”) wjechała w nas niczym rozpędzone Pendolino – dzikimi tłumami i gęstością rozłożenia parawanów znacznie przewyższającą pojemność przeciętnej plaży. Jedynym plusem tego odcinka jest prawie dwukilometrowy, drewniany deptak wzdłuż wydm. Niestety przejście tą wygodną drogą wymaga umiejętności niemal kaskaderskich – co rusz wyskakuje ktoś z naręczem piwa w plastikowych i zbyt miękkich kubkach lub rozradowane kolejną porcją lodów dziecko, zupełnie nie patrzące w kierunku poruszania się.

Tłumy nieco się przerzedzają
Fot. K. Pawełczyk


Wraz z końcem bajecznie utwardzonej autostrady plażowej zaczynają przerzedzać się tłumy i plaża wraca do swojego właściwego kształtu. Niezauważenie – być może przez walkę o przetrwanie na deptaku, z wydm wyrosły majestatyczne klify – polskie Los Gigantes! Miejsce wydaje się być odpowiednie na świętowanie naszego małego, prywatnego zwycięstwa nad siedzącym trybem życia, bolinóżkami i ogólnym niechciejstwem. 

Leżing, plażing, celebrating
Fot. K. Pawełczyk


Otwieramy jeszcze chłodną buteleczkę i wznosimy toast za cudowną przygodę, obserwując nieśmiało chowające się za klifem słońce. Niby nic, a jednak to właśnie takie chwile są absolutnie bezcenne. Z tej pięknej sielanki wyrywa nas podchwytliwy chłód, który natychmiast skorzystał z okazji i wkradł się niepostrzeżenie za zachodzącym słońcem. 

Autentycznie dobrze smakowało w upalne popołudnie!
Fot. K. Pawełczyk


Gdzieś nad nami jest camping, ale strome i niewzbudzające zaufania schody nie motywują do szybkiego wejścia na górę i rozłożenia naszego przenośnego domu. Schód za schodkiem pniemy się do góry napędzani marzeniami o kolacji, gofrach i dobrym piwie, które skądinąd dziś należy nam się jak nigdy. Szczęśliwy traf pokierował nas na schody wiodące od razu do naszego docelowego campingu – czy może być lepiej?
Katarzyna Pawełczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz