wtorek, 20 listopada 2018

Poleje się krew!


Życie na krawędzi

Przez pierwsze dwie godziny poobiedniego marszu jestem wściekała jak osa. Kamil, widząc co się dzieje, próbuje najpierw nieco załagodzić sytuację i okazać troskę, a potem z troską daje mi przestrzeń – dosłownie i w przenośni – na wyciszenie emocji. Pomogło. Po tym czasie zwalniam nieco tempo i dalej idziemy już ramię w ramię. 

Upał daje w kość jak diabli, a my nie mamy na tym odcinku możliwości schowania się do lasu. Brniemy więc krok za krokiem na bardzo wąskim i niestabilnym odcinku plaży. Aż tu nagle na drodze wyrasta nam przeszkoda w postaci rumowiska skalnego z uszkodzonego brzegu – mamy do wyboru spróbować przejść przez morze (przy czym nie wiemy co może nas czekać na dnie w tym miejscu i jak tu jest głęboko) albo wracać się niecały kilometr do poprzedniego wejścia na plażę i próbować szczęścia idąc wzdłuż szosy. Oczywiście o wracaniu nie ma mowy! Wybieramy przeprawę przez Bałtyk. Fale, które na brzegu przyjemnie muskały stopy, teraz powodują walkę z grawitacją i ciężarem plecaka, a ostre kamienie rozsypane na dnie nie ułatwiają zadania. Wchodzimy coraz głębiej. Chłodna woda przynosi ulgę i niepokój. 

Zachwiałam się. Próbuję utrzymać równowagę, a przed oczami mam już spektakularny upadek z plecakiem do wody. Podstępna fala dodatkowo podmywa mi stabilną stopę, już tracę grunt pod nogami i w ostatniej chwili łapie mnie Kamil i ratuje z opresji. Humory wracają na swoje miejsce – śmiejemy się na głos i zmęczenie na chwilę odchodzi na dalszy plan.

- W sumie miałam ochotę się cała zanurzyć. Wzdycham z uśmiechem.
- Nie widzę przeciwwskazań! Tylko zdejmijmy może plecaki…

Bałtycka ulga

Ostatecznie morze przepuszcza nas przez osuwisko po zanurzeniu się do pasa. Jakie to było przyjemne! Kiedy tylko znajdujemy kawałek plaży bez kamiennych atrakcji, od razu ściągamy plecaki i wskakujemy w stroje kąpielowe. To jest chyba najprzyjemniejsza kąpiel w morzu w całym moim życiu! 

Taaaaka radość po wyjściu z wody!


Po wyjściu z wody dajemy sobie chwilkę na przeschnięcie w promieniach popołudniowego słońca. Tymczasem ta chwila zamienia się w prawie godzinną drzemkę! W ramach dobudzenia się i zebrania sił na resztę drogi, sprawdzamy campingi w Karwi. Jakież jest nasze zdziwienie, gdy okazuje się, że wcale nie jest kolorowo pod tym względem – kilka domków do wynajęcia i ani słowa o możliwości postawienia namiotu. Ta informacja zmobilizowała nas do dalszej drogi, choć pamiętając sytuację z Chałup, daleko nam do paniki. 

Wszystko płynie

Kolejna przeszkoda staje, choć właściwszym byłoby - płynie nam na drodze już w Karwi. Czeka nas następna przeprawa – tym razem przez rzekę. Nie jest to jednak rwący górski potok ani też głęboka i rozlana delta. Spokojnie sącząca się rzeczka, ewidentnie nadwyrężona upałami i suszą, przepuszcza nas bez najmniejszych protestów czy utrudnień. Ba, w stosunku do rzeki ludzi wylewających się z plaży, jaką będziemy musieli za chwilę pokonać, to w zasadzie żadna przeszkoda. 

Kolejna przeprawa
Fot. K. Pawełczyk


Przejście główną ulicą Karwi jest prawie tak męczące i trudne jak poranne przejście plażą z Lisiego Jaru do Gwiazdy Północy. Kiedy siły opuszczają nas zupełnie, przypominamy sobie o pięknej i praktycznej pamiątce, jaką nabyliśmy dzisiaj z rana w Chłapowie – termicznym ubranku na puszeczki. To jest dobry moment, by wypróbować czy faktycznie działa. Zaraz po zakupach zgrabna puszeczka trafia wprost do ubranka. Idziemy już dłuższy kawałek przez tę ostatnią tak popularną miejscowość turystyczną przed Łebą, ale pola namiotowego jak nie było, tak nie ma. W dodatku zaczyna mi się sączyć katar z nosa i trochę kręci mi się w głowie. Proszę Kamila o chusteczkę. Przytykam ją pod nos, a z niego już się nie sączy, a leje i nie katar, a krew. Całe ręce mam czerwone, w ruch idzie kolejna chusteczka i nawet bluzce i butom się dostało. Jestem trochę oszołomiona, ale rozsądnie zdejmuję plecak i pochylam głowę. Kamil jest przerażony. Wyciąga kolejną chusteczkę, a ja jak mantrę powtarzam sobie, że już dość tych krwawych wybryków. Marzę o tym, by znaleźć już miejsce dzisiejszego noclegu - ten dzień dał mi solidnie w kość. Krwawienie wprawdzie udało się opanować po czwartej chusteczce, ale w głowie zapala się czerwona lampka.

Game is not over!

Prawie na samym końcu Karwi udaje nam się znaleźć pole namiotowe. Szybko rozkładamy dom, ubieramy nieco cieplejsze ciuchy i ruszamy z naszą puszeczką na plażę, na zachód słońca. 

Audycja nie zawiera lokowania produktu ;)
Fot. K.Pawełczyk


- To co? Co jutro będziemy robić? – Pytam nieśmiało, mając odważne pomysły na kolejne dwa dni.
- No możemy zostać tutaj… - Kamil patrzy na mnie pytającym wzrokiem, bo dobrze wie, że wcale nie mam zamiaru zostawać w Karwi na kolejne dni.
- A może byśmy tak… hmm… poszli do Łeby?
- Do Łeby? Ale to jest ponad 50 km! Dasz radę z bolinóżką? Musimy to w dwa dni zrobić…
- Spróbujmy! Od początku o tym nieśmiało myślałam… wiem, że jak się zdecydujemy, to nie będzie odwrotu, ale nie chcę tu zostawać.
- Hmm... challenge accepted!
- No to za kolejny etap! – podnoszę radośnie puszkę w ubranku, odkrywając, że napój w środku jest nadal chłodny. Jesteśmy szczęśliwi i na maksa podekscytowani czekającym nas wyzwaniem! W dwa dni musimy przejść prawie tyle, ile szliśmy ostatnie cztery.
Katarzyna Pawełczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz