poniedziałek, 5 września 2016

Podróż za niejeden uśmiech



 5.08.2016
Duńscy kierowcy życzliwie nam machają. Niestety poza międzynarodowymi gestami powitania nie idą czyny, na których zależy nam znacznie bardziej – nikt się nie zatrzymuje.  Nastroje nieco opadają, ale nie poddajemy się. W końcu zatrzymuje się mężczyzna w średnim wieku, nie mający zupełnie miejsca w bagażniku na nasze tobołki, ale za to  mający w pamięci swoją młodość na stopa. Upychamy się więc z plecakami zasłaniającymi cały świat na kolanach i pokonujemy pierwsze dwadzieścia pięć kilometrów.  Złapanie drugiego stopa zajęło nam niecałe pięć minut. Ledwie zdążyliśmy przejść przez rondo, a tu nadjeżdża polska ciężarówka. Kierowca nie wyglądał wprawdzie jakby miał się zatrzymać, ale Alex który właśnie rozmawiał z mamą zaczyna się drzeć wniebogłosy: „POOOLSKAAA!” – tir w ostatnim momencie gwałtownie hamuje i uprzejmy kierowca zaprasza nas do środka słowami „gdybyś nie krzyknął, to bym się nie zatrzymał”. Magia podróży trwa dalej! Razem z Jaśkiem debiutujemy w kabinie tira. W życiu nie spodziewałabym się, że jest tam aż tyle miejsca. Po dwóch godzinach udaje mi się nawet ułożyć wygodne legowisko z bagaży, na którym spędzam kilka kolejnych leniwych godzin.  Po drodze mamy jeszcze dwa załadunki do zrobienia, co znacznie wydłuża czas spędzony z sympatycznym polskim kierowcą. Jest na tyle uprzejmy, że postój w Niemczech zaplanował na parkingu z restauracją, stacją benzynową i największymi szansami na złapanie nocnego stopa do Polski. 
Ostatni porządny posiłek przed stopowaniem
K. Pawełczyk

Zanim jednak tam docieramy na cb radiu rozbrzmiewa informacja o grupce polskich stopowiczów, których trzeba zabrać do kraju. Ku naszemu delikatnemu rozczarowaniu, informacja idzie w eter bez odzewu. Najprawdopodobniej czeka nas noc pod gwiazdami między ciężarówkami, co w obliczu całodniowego głodu i potrzeby umycia zębów, schodzi na dalszą pozycje na liście rzeczy, którymi należałoby się martwić. Autostradowa restauracja pozostawia wiele do życzenia – nie dość, że nikt nie mówi po angielsku, to „wybór” posiłków ogranicza się do nuggetsów, niemieckiego wurstu i wyschniętego sznycla. Nie jest to posiłek naszego życia, ale wyposzczone żołądki z wdzięcznością przyjmują wszystko co jest na ciepło. Aleks po wchłonięciu kiepskiego wurstu udaje się na spacer po parkingu w poszukiwaniu szczęścia o dowolnej liczbie kółek, które zabierze nas do kraju. Nie zdążyłam wyciągnąć jeszcze szczoteczki do zębów, kiedy rozgorączkowany kapitan wpada do damskiej toalety, krzycząc że mamy podwózkę do Poznania. Poziom szczęścia w dniu dzisiejszym osiąga  nieprawdopodobny poziom. Zasiadając wygodnie w samochodzie nie do końca mogę uwierzyć, że to wszystko dzieje się naprawdę. Podróż do Poznania mija w mgnieniu oka –praktycznie całą przesypiam. Niestety nie udaje mi się zdążyć na bezpośredni pociąg do Katowic, co oznacza, że szalona podróż powrotna nieco się wydłuży. Uprzejma pani w kasie PKP w stolicy Wielkopolski wyszukuje mi najlepsze dostępna połączenie – będzie poranna kawa we Wrocławiu. 

Katarzyna Pawełczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz