środa, 7 września 2016

Życzliwe gesty, życzliwi ludzie

6.08.2016

Chłopaki wprawdzie bez miejscówek w pociągu, ale praktycznie od razu odjeżdżają do Gdańska. Ja spędzam urocze dwie godziny w dworcowym McDonald’sie, notabene prawie spóźniając się na wyczekiwany pociąg. Na pięć minut przed odjazdem orientuje się, że na peron piąty trzeba wyjść z hali dworcowej i udać się na drugą stronę zewnętrznego parkingu. Perspektywa pozostania w Poznaniu motywuje mnie do lekkiej przebieżki z ogromnym plecakiem, przywołując spore zasoby adrenaliny umożliwiającej tak heroiczny wyczyn.  W przedziale miejsce obok mnie jest wolne. Nie mogłabym nie skorzystać z takiej okazji i nie położyć się na nim. Nawet nie wiem kiedy ołowiane powieki opadają, a rzeczywistość odpływa bezszelestnie.
- halo, proszę pani – czuje lekkie szturchania na przedramieniu. Otwieram oczy, rozglądam się dookoła, nie bardzo wiedząc co się dzieje i dlaczego jestem w obdrapanym przedziale. Nade mną stoi młody mężczyzna, uśmiechając się dobrodusznie.
- Pani wysiada we Wrocławiu Głównym? Jeśli tak, to jesteśmy na miejscu – słowa docierają do mnie  w mocno zwolnionym tempie, ale instynkt pozostał czujny, każąc pozbierać się wątłemu ciału. Przespałam jak zabita ostatnie 2,5 godziny i gdyby nie uprzejmy człowiek, Bóg wie gdzie bym pojechała.
- dziękuje serdecznie… dziękuje! – szeptam wciąż oszołomiona.
- nie ma za co, wygląda pani na zmęczoną, pomyślałem że przegapienie stacji nie byłoby spełnieniem pani marzeń – kolejny raz w ciągu ostatniej doby nie mogę uwierzyć w szczęście jakie mnie spotyka. Raz jeszcze szczerze dziękuje i wybiegam z pociągu. 
Po wielu godzinach cudownej podróży, udało się dotrzeć do kraju
K. Pawełczyk

Kolejny miły akcent spotyka mnie w kawiarni na dworcu. Dwadzieścia minut dzielące mnie od kolejnego pociągu postanawiam wykorzystać na przyswojenie niezbędnej w tym stanie kofeiny. Dreptam do Costy w nadziei na solidną porcje bardzo słodkiej kawy, najlepiej z bitą śmietaną. Za ladą stoi młody, nieprawdopodobnie uśmiechnięty, jak na nieludzko wczesną godzinę, chłopak. Mamroczę do niego o carmel macchiato. Z pobłażaniem precyzuje moje życzenia:
- carmel macchiato na ciepło, tak? – potwierdzam kiwnięciem głowy.
- a ma pani może legitymację studencką? – kiwam głową na potwierdzenie ponownie i wyjmuje z portfela kawałek zielonego plastiku ze zdjęciem z przed pięciu lat.
- o, jakie ładne zdjęcie! A uśmiechnie się pani do mnie? – wykrzywiam usta w grymas, który ma  być podobny do uśmiechu, zastanawiając się czego ten człowiek ode mnie oczekuje o tej godzinie.
- super! W takim razie ma pani dużą kawę w cenie małej i zniżkę studencką! – oznajmia mi niemal śpiewająco, a ja uśmiecham się do niego, tym razem szczerze i z ogromną wdzięcznością.
- no wiedziałem, że się w końcu pan do mnie uśmiechnie jak na tym zdjęciu! Proszę usiąść, kawa zaraz będzie gotowa – oznajmił radosnym tonem, zabierając się za przygotowanie zbawiennego napoju. Powtarzam się, ale tyle szczęścia w ciągu 25 godzin naprawdę nie spodziewałabym się nawet w najśmielszych marzeniach.  Zmęczenie mija, ustępując  miejsca  potężnej dawce pozytywnej energii, a uśmiech który wywołał wrocławski barista, przykleja mi się do twarzy permanentnie. Świat jest niesamowity, a drobne gesty potrafią dać niesamowicie dużo radości. Ot do takich banalnych wniosków dochodzę zajmując miejsce w ostatnim w tej podróży pociągu. Po prawie 30 godzinach, trzech stopach i dwóch pociągach udaje mi się wrócić do domu i choć podróż ta miała wyglądać zupełnie inaczej, akumulatory mam naładowane na maksa! Wracam z przekonaniem, że wszystko co najlepsze wciąż jeszcze przede mną. Podjęcie ryzyka spełniania marzeń było najwłaściwszą decyzją jaką mogłam podjąć, nawet jeśli nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem, to jak się okazuje najlepsze rzeczy spotykają cię wtedy, kiedy planu zwyczajnie nie masz i dajesz się ponieść. 
Polecam.
 Katarzyna Pawełczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz