wtorek, 7 marca 2017

Krwawy mord, czyli to co farerskie dzieci lubią najbardziej



Poranek na bis tego dnia, wita nas ponownie widokiem owiniętego w koc, umorusanego krwią i popijającego piwo bosmana. Sugerujemy Tomkowi, że sen ukoi cierpienia jego duszy i będzie znacznie lepszym rozwiązaniem niż utrzymywanie stałego poziomu trunkowego (nie)szczęścia we krwi. Negocjacje nie idą łatwo, ale po około kwadransie bohater poranka, nie bez trudu, udaje się do swojej kajuty. Po zamknięciu drzwi, patrzymy na siebie wszyscy przez ułamek sekundy po czym wybuchamy salwą niekontrolowanego śmiechu. Podobno w każdej załodze trafia się czarna owca?
Galeria Sztuki, ot co
K. Pawełczyk

Po śniadaniu chcemy iść na dłuższy spacer, odwiedzając po drodze „festiwal wsi”, który akurat dzisiaj ma miejsce w miasteczku. Oczywiście kiedy tylko propozycja wyjścia z jachtu pada na głos, zaczyna padać deszcz. Wprawdzie i tak już zapomnieliśmy jak wygląda słońce, ale miło by było oszczędzić sztormiaki przed nocnym wyjściem w morze… Na szczęście śniadanie z tostami w roli głównej przeciąga się jeszcze godzinę i pogoda łaskawie kończy deszczowy spektakl. Kierujemy się do wielkiego namiotu, w którym znajdują się główne atrakcje niedzielnego przedpołudnia. Swąd zwierzęcych flaków unoszący się już kilkanaście metrów przed miejscem, do którego zmierzamy nie zapowiada nic dobrego. Po prawej stronie wąskiej uliczki prowadzącej do namiotu mieści się stoisko, przy którym tłum rozentuzjazmowanych gapiów może oglądać krwawy akt zabijania, patroszenia i przerabiania dorodnej krowy na wołowinę. Michał z Zuzą – pokładowi wegetarianie rzucają tylko nienawistne spojrzenie w stronę ucieszonego tłumu i jednym susem przedostają się do namiotu pełnego stoisk gastronomicznych z lokalną kuchnią, w głównej mierze opartą na lokalnej jagnięcinie… Widok tego ponurego spektaklu napawa obrzydzeniem również mnie, mimo iż mięsa z diety nie byłabym w stanie wyrzucić. Najbardziej zadziwiające jest jednak zachowanie tutejszych dzieci – one bawią się najlepiej podczas wydzierania z podwieszonych krowich zwłok jelit i innych mało apetycznych części. Zapach w namiocie jest równie obrzydliwy, co na zewnątrz. W dodatku na środku postawiono maleńką zagrodę z dwoma przestraszonymi baranami, które uciekając przed natrętnymi rękami widzów obijają się o siebie i krzywo zbite deski zagrody, w konsekwencji wydzierając sobie potężne kawałki pysków – jest krwawo i makabrycznie. Bardzo szybko wychodzimy z tego dziwnego miejsca i zaciągamy się wszyscy świeżym powietrzem nadzwyczaj zachłannie. 
Uliczki Torshavn
K. Pawełczyk

Wąskimi uliczkami Torshavn kierujemy się w stronę pięknego i jak na tę porę roku, niemożliwie zielonego, parku. Cudowne białe i czerwone domki z trawiastymi dachami oraz kompletna cisza totalnie kontrastują z „festiwalem wsi” kilka kilometrów stąd. Na chwilę wychodzi nawet słońce – ogarnia nas zupełna błogość. Trzeba porządnie naładować baterie przed kolejnym przelotem. Wprawdzie na Szetlandy jest bliżej, ale prognozy pogody są nieubłagane. Znowu. 
Podaruj mi trochę słońca!
K. Pawełczyk

Małymi uliczkami schodzimy do portowej knajpki na ostatnie lądowe rarytasy – smoothies, shake’i oraz ciasta. Między szklankami a talerzami wypisujemy pocztówki i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że na 6 osób dysponujemy zaledwie jednym długopisem, który nieopatrznie położony na sekundę na stole momentalnie trafia w ręce innego pocztówkowicza. Zwieńczeniem całej dość zabawnej sytuacji jest wysyłanie kartek w zamkniętym punkcie informacji turystycznej… W miasteczku nie ma poczty. To znaczy jest ale bardzo daleko, dlatego wszelkie listy i pocztówki można śmiało zostawić w informacji turystycznej, a gdy jest ona zamknięta, po prostu wsunąć przesyłki pod drzwi. Wsuwamy nasze pozdrowienia zgodnie z instrukcją, a Monika żeby mieć pewność, że dojdą do adresatów energicznie dmucha w szparę między drzwiami a podłogą.
Wyspy Owcze to stan umysłu...
K. Pawełczyk

 Całej operacji towarzyszy spora porcja śmiechu, podsumowana wzruszeniem ramion i komentarzem: „Wyspy Owcze… To są Wyspy Owcze”. Wracamy szybko do portu, bo kolejny sztorm nie będzie czekał – czas wyjść w morze.         
Katarzyna Pawełczyk    

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz