środa, 6 września 2017

I znów na morze ruszyć trzeba



Droga powrotna do Lerwick przynosi nam kolejne niespodzianki rodem z National Geographic. Ktoś wypatrzył kilka fok wylegujących się na plaży w dole. Michał od razu zatrzymuje nasz wehikuł i wszyscy wyskakujemy z dziecięcą radością na pole prowadzące do szarych koleżanek. Okazuje się, że to całe, ogromne stado wyleguje się w niewyraźnym słońcu. Nasz entuzjazm płoszy co żywsze osobniki do wody, więc im bliżej krawędzi skarpy prowadzącej na plażę się znajdujemy, tym ostrożniejsze stawiamy kroki. Niesamowite jest to, jak te na lądzie ociężałe i niezgrabne zwierzaki potrafią się zwinnie poruszać w morskich odmętach! Urzeczeni patrzymy na piękny spektakl natury, póki Michał nie zbiega w dół, płosząc większość fok. Zuza rzuca piorunujące spojrzenie kapitanowi, a to oznacza, że czas wracać do auta. 
Foki leżakują
K. Pawełczyk

Ostatnim punktem na naszej szetlandzkiej trasie wycieczkowej jest wyspa św. Niniana i niezwykła plaża leżąca… pomiędzy lądem a wysepką!
Poprzeczna plaża przy wyspie św. Niniana
K. Pawełczyk
Widok ten robi piorunujące wrażenie – z jednej strony fale majestatycznie rozbijające się o ostre skały, z drugiej idealnie jasno-żółta plaża zalewana morzem z dwóch stron i ciemne chmury potęgujące magiczną atmosferę tego wyjątkowego miejsca.
Ostre skały
K. Pawełczyk
Wreszcie nie pada! Możemy beztrosko biegać po poprzecznej plaży i wyczekiwać z gotowym do działania aparatem najlepszej chwili na uchwycenie TEGO CZEGOŚ. Jest zimno. Natrętne myśli o powrocie na morze kotłują się w naszych głowach i o ile z jednej strony wiem, że to co najgorsze jest już za nami, o tyle perspektywa przemarzniętych dłoni i niemiłosiernie długich minut na deku sprawia, że jeszcze bardziej chciałabym po prostu zostać na Szetlandach. 

Magia
M. Sokołowicz
Przed nami ostatnia noc w Lerwick. Żeby przypadkiem nie było nudno na koniec musimy się jeszcze przeparkować, bo nasz „port” zwijają już na zimę. Zaszczyt manewrowania przypada w udziale kapitanowi stażyście, czyli… mnie. Niby nic trudnego – odejście na szpringu rufowym i podejście longside do kei. Oba manewry przećwiczone wielokrotnie. Z jednym maleńkim szczegółem – na łódkach laminatowych, a Joinus jest przepiękną stalówką. Rozdzielam zadania i konsultuje plan z Michałem, który przychyla się do mojej koncepcji. Pociągam delikatnie manetkę na bieg do tyłu, szpring napina się i dziób odchodzi na wodę. Wyczekuję jeszcze chwilę aby mieć pewność, że zmieszczę się z nawrotką w ciasnym basenie. Padają kolejne komendy, a sprawna załoga wykonuje wszystko w mgnieniu oka – mieć takich ludzi na pokładzie to prawdziwy luksus! Zacieśniona cyrkulacja wydaje mi się za mało zacieśniona, ale Michał spokojnie kiwa głową, że mam jeszcze mnóstwo miejsca i po chwili wchodzimy już do następnego basenu. Ustawiam się tak, aby zająć miejsce pomiędzy keją a kolejną jednostką. Zaczynam hamować dużo wcześniej niż zazwyczaj mając na uwadze, że taka masa nie zatrzyma się w sekundę. Znowu komendy i znowu super sprawna załoga. Gosia, która spełniała się w roli fotoreportera i odbierającego cumy jednocześnie, ze swoim rozbrajająco szerokim uśmiechem gratuluje mi manewru. Mimowolny uśmiech pojawia się i na mojej twarzy. 

Pełne skupienie
M. Sokołowicz
Przed zmrokiem biegniemy jeszcze na tournée po wąskich uliczkach wypełnionych maleńkimi sklepikami i kawiarenkami – z brytyjskich, starych filmów rodem. Szał pamiątkowych zakupów został nieco ostudzony przez ceny produktów „handmade” i „made in Shetland” jakie dominowały na wystawach i w witrynach. Ograniczam się do lokalnego piwa i kilku pocztówek. Monika natomiast wraca z kilkoma większymi siatkami i dokładnie osuszonymi od uśmiechu ósemkami. 
Pamiątki, pamiątki!
K. Pawełczyk

Poranek przynosi jak zwykle stabilną pogodę – deszcz. Dostajemy przyzwolenie na ostatnią, szybką kawę przed przelotem na maleńką wysepkę Fair. Nie tracąc cennego czasu, wyskakujemy do sprawdzonej kafejki na ciepły posiłek. Wyposażone w długopisy i słowotok, tuż obok talerzy i kubków układamy pocztówki. Każdy centymetr kwadratowy wolnej przestrzeni został dobrze wykorzystany, a i panini zdążyło zupełnie wystygnąć – jak to się mówi, każdy ma swoje priorytety.
Kartki zostały wrzucone, zapas pieczywa zrobiony, a sztormiaki dumnie krzątają się przy cumach. Jednym słowem – pora w morze nam!   
Katarzyna Pawełczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz