czwartek, 18 stycznia 2018

Do samego Aberdeen!



Wczorajsze steki były totalnym rozczarowaniem… Poprosiłam medium, a dostałam kawałek gumy, który po wbiciu weń widelca tryskał krwią jak w tanim horrorze. Z całego talerza najlepszy był groszek i pieczarki, których wspomnienie pozwala z nieco większym spokojem szorować pieczarki wyhodowane w kambuzie. Cała załoga na czele z kapitanem pochłonięta jest pucowaniem naszego małego świata, bo jutro z samego rana wyruszamy na lądowy podbój Szkocji, a kolejna załoga popłynie dalej. Tylko Tomek przechadza się z miejsca na miejsce niczym perfekcyjna pani jachtu i robi test białej rękawiczki na każdej szorowanej powierzchni, a uśmiech satysfakcji wręcz w nienaturalny sposób wykrzywia mu twarz. Nasz bosman odbiera swoja zemstę niezwykle pieczołowicie – szkoda, że podczas rejsu nie wykazywał takiego entuzjazmu do naprawiania tych wszystkich nieszczęsnych usterek. Kiedy już absolutnie nie ma się do czego przyczepić, pozwala nam jechać do Aberdeen po samochody. Monika z Alą jadą autobusem, ja z Gosią wybieramy stopa rozochocone przygodami z Fair Isle, podobnie jak Michał z Zuzą, tyle że oni ruszą nieco później. Żwawym krokiem wychodzimy na wylotówkę z miasta, upewniając się jeszcze, czy stoimy po właściwej stronie drogi – kiedy ja się wreszcie przyzwyczaję do  angielskiego ruchu drogowego?! Samochody mijają nas bez cienia zainteresowania, jeden za drugim – jak po sznurku. Idziemy kawałek dalej. To samo. Zero reakcji. W końcu jakiś kierowca zatrąbił, mijając nas z prędkością zdecydowanie niedozwoloną.
- Baran – szepnęłam. Gosia uśmiechnęła się nie tracąc ani pół procenta ze swojego optymizmu.
- Zaraz się ktoś zatrzyma, zobaczysz Kasiula!
Stopem, nie inaczej!
K. Pawełczyk

I wtedy ów baran zaczął trąbić, zatrzymując się po drugiej stronie szosy i machając ręką w zapraszającym geście. Zdziwione i szczęśliwe przebiegamy na drugą stronę.
- Też jadę do Aberdeen. Wsiadajcie!
W myślach odszczekuje barana i uśmiecham się z wdzięcznością. Nie dość, że nasz kierowca zawrócił po nas, to jeszcze oferuję podwózkę w dowolne miejsce w mieście! Ustalamy co i jak i zaczyna się zabawa – Szkot, który 20 lat spędził w Australii ma akcent tak wyjątkowy, niezrozumiały i podobny do niczego, że rozmowa bardziej przypomina monodram komediowy z niewielkim udziałem publiczności niż przyzwoitą konwersację. Mimo to podróż minęła w bardzo przyjemnej atmosferze i oto przed nami ukazało się Aberdeen w całym swym dostojeństwie. 

Pomnik Roberta I Bruce, króla Szkocji (Braveheart)
K. Pawełczyk
Szkockie miasta mają w obie to coś, co sprawia, że za każdym razem jestem lekko onieśmielona. Ruszamy w kierunku kampusu uniwersyteckiego, co chwilę robiąc po drodze przystanki na zdjęcia. Wyjątkowości całej sytuacji dodaje fakt, że jest w miarę ciepłe, jesienne popołudnie i nie pada!
Marischal College
K. Pawełczyk

Drzewa wzdłuż wąskiej ulicy mienią się najpiękniejszymi barwami października, studenci nieśpiesznie idą w kierunku uczelni, a maleńkie domki sprawiają, że człowiek czuje się jak w filmie o dawnych czasach. 
Jesienne Aberdeen
K. Pawełczyk

Po kilku dobrych kilometrach wreszcie docieramy na miejsce – University of Aberdeen! A więc to tu miałam studiować… Stare majestatyczne gmachy wyłaniają się jeden za drugim – jest niezwykle klimatycznie. Błądzimy w ich gąszczu uzbrojone w aparaty i zachwyt. 
Uniwersytet
K. Pawełczyk

Czyż nie jest pięknie?
K. Pawełczyk
Wreszcie trafiamy na boisko, gdzie trwają rozgrywki w lacrosse i rugby – cztery drużyny walczą zaciekle przy dopingu kolegów i koleżanek. Jako, że są to nieco egzotyczne sporty w Polsce (a przynajmniej dla nas), dosiadamy się i również obserwujemy, choć bez wydawania okrzyków wsparcia. Chmury zaczynają przysłaniać słońce i szybko robi się zimno. Naprzeciw naszej potrzebie ogrzania wychodzi akademicka biblioteka. I nie, nie jest to jeden z tych pięknych, starych i nieziemsko klimatycznych budynków… jedyny na całym kampusie budynek w 100% zbudowany z metalu i szkła. Cóż, kiedy ciarki zaczynają niemiło harcować na całym ciele, człowiek nie wybrzydza – decydujemy się na kawę właśnie tam. 
Biblioteka
K. Pawełczyk

Podczas gdy komfort termiczny wraca na właściwy poziom, robi się ciemno – czas w dniu dzisiejszym, nie licząc sprzątania jachtu, wykonał wręcz niemożliwy sprint, a tu trzeba jeszcze dostać się na lotnisko i wynająć samochód na dalsze szkockie wojaże. 

Chcąc nie chcąc, wracamy do centrum.
Katarzyna Pawełczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz