piątek, 14 września 2018

Nudyści, gofry i inne atrakcje


O nudystach na Półwyspie Helskim krążą już legendy, owiane mgiełką tajemnicy i zaciekawienia o zabarwieniu nieco egzotycznym jak na polskie standardy. Kiedy kręcimy kolejny filmik na szczycie Góry Libek, z której roztacza się bajeczny widok na dziką plażę, naszym oczom ukazuje się zmaterializowana legenda – dobrze zbudowany mężczyzna po trzydziestce, tak jak go Pan Bóg stworzył, przeciąga się przed parawanem. Nieco wytrącona z równowagi „znaleziskiem” kończę filmikowe przemówienie i natychmiast odruchowo kieruję wzrok na jedyny parawan w okolicy. Onieśmielony mężczyzna szybko chowa się za parawanem, a ja z nutą satysfakcji zweryfikowania opowieści z mchu i paproci jeszcze raz napawam się widokiem kolejnej pustej plaży. 

Idealny punkt obserwacyjny.
Fot. K. Preidl


Pędzący w zawrotnym tempie czas jest nieubłagany i mimo ogromnej chęci pozostania jeszcze na szczycie, idziemy dalej. Nie chcąc nadwyrężać obolałej stopy, decydujemy się wrócić na wygodną ścieżkę rowerową wzdłuż Zatoki Puckiej, oferującą nie tylko twardą kostkę brukową, ale i zapierające dech w piersiach widoki na tańczące w kolorowym korowodzie kite’y. 

Cudowna Zatoka Pucka!
Fot. K. Pawełczyk


Po cudownym śniadaniu nie został już nawet ślad, a organizmy zaczynają się domagać solidnej porcji obiadowej energii. Czuję, jak żołądek zaczyna przyklejać mi się do kręgosłupa. Kamil ma podobne odczucia, więc postanawiamy nie wybrzydzać i wybrać się do pierwszej knajpy, jaka zmaterializuje się na naszej drodze. Na szczęście nasze życzenia spełniły się błyskawicznie, bo po przejściu niecałego kilometra, po drugiej stronie ulicy, wprawne (i głodne) oko Kamila dostrzega niepozorną tablicę kredową z napisem „Danie dnia za 17 zł”. Wymieniamy szybkie, porozumiewawcze spojrzenie i ruszamy w kierunku restauracjo-pensjonatu po danie dnia. Po pokonaniu solidnej porcji schodów wchodzimy do przytulnego wnętrza, udekorowanego pięknymi, nawiązującymi do Pomorza, obrazami. A oprócz nich znajdują się tu dekoracje z sieci rybackich czy stare naftowe lampy. Klimat tego miejsca jest absolutnie wyjątkowy! Co ważne, wrażenia estetyczne pokrywają się w pełni z wrażeniami kulinarnymi, dzięki czemu kryzys dnia drugiego powolutku mija. 

Urocza galeria, urocza restauracja.
Fot. K.Pawełczyk


W obowiązkowych planach są oczywiście kuźnieńskie gofry, które moim skromnym zdaniem są absolutnie najlepsze na całym Półwyspie. Problem jednak w tym, że filet z kurczaka nie bardzo chce się dzielić miejscem w żołądku z goframi, więc żywo dyskutujemy co z tym fantem zrobić, nieśpiesznie idąc w kierunku portu w Kuźnicy. Mówi się, że dobre rzeczy dzielone z innymi smakują najlepiej, więc postanawiamy podzielić się gofrem – oczywiście z bitą śmietaną i owocami. Na szczęście udaje nam się wstrzelić w okno kolejkowe, więc nie musimy długo czekać na świeże i słodkie szczęście, a do tego załapaliśmy się na ostatnią porcję malin - czy mogłoby być lepiej? Pamięć mnie nie zawiodła – smakuje obłędnie i mimo braku miejsca w żołądku, żałuję, że nie wzięliśmy jednak dwóch. 


Najlepsze na całym Helu!
Fot. K. Pawełczyk

Słońce ustawiło się już na zachodzie, uśmiechając się ciepło prosto w nasze twarze. Ruch na ścieżce rowerowej nieco się przerzedza, dzięki czemu możemy iść obok siebie i kontynuować niekończące się rozmowy o wszystkim i niczym. Z porannych grymasów nie został już nawet ślad. Gdzieś z tyłu głowy kiełkuje mi myśl, że może dalibyśmy radę dojść do Władysławowa już dziś… Obiad i deser poprawiły tempo wędrówki, jednak do Chałup zostało jeszcze trochę kilometrów. A do tego zaczynają nam się gotować stópki w pełnych butach. Sprawdzamy więc, jak rozlokowane są campingi w Chałupach, a myśli o Władysławowie powracają na swoje miejsce – z tyłu głowy. 

A gdyby tak iść jeszcze dalej...
Fot. K. Pawełczyk


Kiedy docieramy do znaku z napisem „Chałupy”, czujemy się już dość zmęczeni, ale zamiast skierować się wprost na camping, siadamy jeszcze nad zatoką. Wreszcie mogę zrobić to, o czym marzyłam przez ostatnie godziny – zanurzyć rozgrzane stopy do przyjemnie chłodnej wody. Nie podejrzewając nadchodzących kłopotów noclegowych, siedzimy dłuższą chwilę nad wodą i cieszymy się z finiszu dzisiejszej trasy. Kiedy robi się już dość późno zbieramy rzeczy i kierujemy się do miasta, po drodze zatrzymując się jeszcze w lokalnej wędzarni. Obłędne zapachy w kolejce skłaniają do zakupów większych niż były planowane i już nie mogę się doczekać tej kolacji!  

 
Udało się - cel na dziś osiągnięty!

Beztrosko i bez poczucia czasu, za to z wielkimi planami na wieczorną ucztę, idziemy wolno główną drogą, prawie nie zauważając, że doszliśmy do końca Chałup. Jedyny camping, jaki minęliśmy po drodze, miał wielki napis, że nie można rozbijać namiotów. Tymczasem zaczyna się ściemniać. Nieco zestresowani otwieramy google maps, ale tam najbliższy camping zaznaczony jest za niecałe trzy kilometry. Nie mając wyjścia – idziemy dalej w kierunku Władysławowa. Nogi i zmęczenie po upalnym dniu dają już o sobie znać, czego nie polepsza myśl, że póki co jesteśmy bezdomni. Przez chwilę zaczynamy nawet rozważać spanie na dziko, czego bardzo chcieliśmy uniknąć. Humory zaczynają nieco opadać i w tym momencie pojawia się wejście do kolejnego campingu. Stróż na wejściu oznajmia, że jeszcze jeden, mały namiot wciśnie, gdzieś między przyczepami – jesteśmy uratowani! 

Katarzyna Pawełczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz