środa, 9 września 2015

Kierunek Spitsbergen!




Do upragnionego lodowego raju pozostało 12 godzin i 3 przesiadki. Przy zdaniu bagaży zaczaił się lekki stres, który będzie nam towarzyszył do końca podróży – czy bagaże dotrą razem z nami? Głupio by było wylądować  z samym plecaczkiem podręcznym na jachtowym pokładzie. Pierwszy skok adrenaliny zapewnia Kopenhaga. Spokojnie siedzimy już na pokładzie maszyny, która ma nas zabrać do Oslo – ktoś wyciąga książkę, ktoś inny układa się do lotniczej drzemki, aż tu nagle ku zdziwieniu wszystkich pasażerów wybiega kapitan, krzyczy coś o poszukiwaniu bagażu i pyta o niejakiego Krzysztofa. Na hasło „poszukiwanie bagażu” organizmy zafundowały nam szybsze bicie serca i ogólnoustrojowe pobudzenie, a wizja biegania po lodowcach w lekkich bluzach nabrała realnych kształtów. Po chwili okazuje się, że szukają bagażu wspomnianego Krzysztofa i to w samolocie, a nie gdzieś na drugim końcu świata – emocje opadają i cała załoga wraca do swoich leniwych zajęć.
Na godzinę przed lądowaniem na Svalbardzie odkleja mi się niespodziewanie jedna powieka, zanim zdołam ją zamknąć z powrotem, moją uwagę przyciąga śnieżno-księżycowy krajobraz. Strome, surowe, czarne góry, pokryte gdzieniegdzie białym puchem, ukazujące w najdrobniejszym szczególe działalność lodowców, które bez wątpienia całkiem niedawno je rzeźbiły. Otwarty podręcznik geologii na wyciągnięcie ręki. Jest pięknie! Totalny zachwyt nie pozwala mi już więcej zasnąć – podziwiam to, na co tak długo czekałam.
Pierwsze spojrzenia na Spitsbergen
K. Pawełczyk

Po wyjściu z samolotu uderza nas prawie 25 stopniowa różnica temperatur – rześkie 5 Celsjusza szybko zmusza do wskoczenia w kurtki, czapki i rękawiczki. Przy odbiorze bagażu czeka na podróżnych pierwszy miś polarny, których tu w Longyearbyen, jest cała masa (wypchanych oczywiście). Plecaki doleciały razem z nami, można na spokojnie zaczynać urlop. Szybkie fotki z charakterystycznym znakiem informującym o szerokości geograficznej i ostrzegającym o niedźwiadkach i już szukamy transportu do portu. Długo nie trzeba było czekać – od razu zgłasza się Polak – przewodnik, który od 17 lat przyjeżdża spędzać lato na Spitsbergenie. Zawozi nas praktycznie na sam pomost. Marina w Longyearbyen składa się z nowego budynku kapitanatu, pomostu dla dużych jednostek z jednym miejscem postojowym oraz kei dla jachtów i „Polar Girl”. Generalnie „port” jest raczej nadużytym słowem w tym kontekście – mimo to widać, że inicjatywa idzie do przodu. Szybkie spojrzenie w kierunku jednostek czekających na nowe załogi i już widzimy jak Marcin (Kapitan) macha do nas z S/Y Join Us.
Uwaga na misie!
M. Byrska


- Zgubiliście jednego załoganta w Kopenhadze – tajemnica Krzysztofa, o którego pytał kapitan samolotu zaraz się rozwiąże.

Jak się okazało ów Krzysztof to chłopak, który ma z nami płynąć. Niewyjaśnione do tej pory okoliczności sprawiły, że utknął w Kopenhadze, a jego bagaż powędrował do Oslo. Krzysztof dotrze w poniedziałek, zatem Kapitan postanawia płynąć w niedziele do Piramidy – opuszczonego, rosyjskiego miasteczka górniczego, które w ostatnich latach stało się nie lada atrakcją turystyczną.

Katarzyna Pawełczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz