poniedziałek, 1 lutego 2016

Just one day in Ibiza!



Zapachy z Krzyśkowego kambuza informują subtelnie, że kawiarka wykonała kawał dobrej roboty i od pobudzającego spotkania z kofeiną dzieli nas już tylko krótka chwila. Tak, tego potrzebujemy teraz najbardziej. Zanim jednak zrobię pierwszy łyk tego boskiego napoju, jestem proszona na keję w trybie pilnym.
- mam nadzieję, że to coś ważnego! – rzucam w stronę kokpitu, nieco zirytowana koniecznością oderwania się od zasłużonej kawy.
- jakiś Hiszpan Cię szuka – załoga informuje mnie o przybyciu intruza.
Nawet człowiek łyka nie zdążył zrobić, a już go na keję wzywają!
A. Cioch

Okazuje się, że ów Hiszpan nic nie wie o naszej rezerwacji miejsc postojowych i uparcie twierdzi, że musimy opuścić marinę, bo miejsca tu dla nas nie ma i już. Dopiero po 15 minutach tłumaczeń, oczywiście językiem najprostszym z możliwych, bo po cóż mieliby Latynosi angielski na wyższym poziomie znać, intruz odpuszcza. Dopyta szefa, wróci za godzinę. W porządku – mogę wrócić do kawy i Krzyśka, wszak trzeba obgadać wrażenia z pierwszego przelotu i ustalić plany na najbliższe godziny. 
Pora ruszać na podbój Ibizy
P. Maindok

Po naradzie wracam na jacht, żeby się nieco zdrzemnąć, uprzedzając jednak załogę o konieczności obudzenia mnie gdyby wybierali się na podbój Ibizy. Ze spania nici, co o dziwo nie kawą jest spowodowane a ciekawością tego osławionego miasteczka. Nie mogąc się doczekać zwiedzania ogłaszam załogową wycieczkę. Wszyscy zbierają się do wyjścia błyskawicznie, napędzani zapewne tą samą siłą, która nie pozwoliła mi zasnąć. Mimo później pory roku, turystów jest cała masa – zwłaszcza na starym mieście. Większość z nich rozsiadła się jednak wygodnie w maleńkich kawiarenkach i barach, nie zdradzając szczególnej ochoty na buszowanie w wąskich uliczkach i murach historycznych. Tym lepiej dla nas – na spokojnie przejdziemy wszystkie interesujące nas miejsca.

Ku murom starego miasta!
P. Maindok
Wąskie przejścia, niekończące się schody i klimatyczne budynki – tak można najprościej, a zarazem najtrafniej opisać starą Ibizę. Kiedy wreszcie udaje nam się dotrzeć na szczyt wzgórza, na którym wzniesiono miasto, widok robi na nas ogromne wrażenie! Jest pięknie – nie mniej, nie więcej, po prostu pięknie.
Urokliwe wąskie uliczki...
K. Pawełczyk

 Zaraz pod murami spotykamy małego, przestraszonego kociaka. Jestem gotowa zabrać go na jacht, zapominając o jakimkolwiek rozsądku. Na szczęście kociak czuje się bezpiecznie tylko u Andrzeja na rękach, a od reszty ucieka w popłochu – dzięki czemu, z najwyższym możliwy poziomem samozaparcia, zarządzam zostawienie zwierzaka w spokoju i kierowanie się do mariny.
Nasz mały przyjaciel
P. Maindok

Osławione na cały świat kluby Ibizy są oddalone od miasta, a wejściówki kosztują niebagatelne sumy, dlatego decydujemy się uczcić pobyt w Ibizie na jachtach. Sangrija, rum i inne specyfiki natychmiast pozwalają poczuć klimat rodem z letnich przebojów. Jutro mamy wyjść z samego rana, ale mając świadomość, że jest to pierwszy i zarazem ostatni port na naszej trasie (chyba, że Neptun okaże się łaskawszy i ześle trochę wiatru w nasze żagle), nawet nie wspominam o końcu imprezy – należy im się, na poczet najbliższego tygodnia spędzonego na morzu. Sama jednak po 0300 nad ranem kieruje się do koi – w tym tygodniu raczej za wiele nie pośpię.
Załogowe selfie musi być!
A. Cioch

Nie do końca wiem jak to się dzieje, ale kiedy jestem na rejsie problemy ze wstawaniem po prostu nie istnieją – niezależnie od pory i ilości snu. Niestety ilekroć próbuje przenieść ten nawyk na ląd, idzie mi raczej marnie. Wyskakuje z koi i prowadzona tym samym zapachem, co wczorajszego poranka, docieram do łódki Krzyśka, gdzie znów hula kawiarka pełna szlachetnego napoju. Chwilę rozmawiamy o trasie i pogodzie, a w głowach pojawia nam się dokładnie ta sama myśl:
- na porty po drodze nie ma szans najmniejszych, obyśmy tylko zdążyli na czas do Malagi
- obyśmy zdążyli…
Ostatnie spojrzenie na Ibizę
P. Maindok

Trochę niepokoi mnie ta perspektywa – na morzu nie lubię się spieszyć, a na lądzie spóźniać na samolot – obie kwestie, mimo że jeszcze dość mgliście, wisiały nade mną z całą swoją mocą. Ostatnia, dość szybka odprawa, ostatnie załogowe selfie w Ibizie i każdy kieruje się na swój jacht poczynić ostatnie przygotowania do rejsu. Biegnę w ostatnich chwilach pod McDonalda złapać wifi i najświeższe prognozy, które muszą mi starczyć aż do Malagi, nie wiedząc jeszcze jak bardzo ułatwią mi najbliższą noc. Hiszpan z obsługi mariny nie pojawił się od wczoraj – najwyraźniej na Ibizie panują jakieś niewyjaśnione zaburzenia czasoprzestrzeni i godzina jest jednostką odmierzającą nieskończoność. Wygląda na to, że pobyt w marinie sponsorowała korona hiszpańska lub jakiś inny anonimowy dobry duch. Tak czy siak, nie płaczemy z tego powodu. Ostatnie spojrzenie na miasto i szybki rachunek sumienia, czy aby na pewno wszystko co było konieczne jest załatwione. Ok, wygląda na to, że możemy ruszać w drogę. Rzucam monetą z Dorotą, o to która z nas pierwsza wypływa (stoimy obok siebie) – baby, co poradzić. Dorota odpływa, a ja przekręcam kluczyk w stacyjce.
- Oddaj cumy!
Katarzyna Pawełczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz