wtorek, 16 lutego 2016

Plażing, flaucing i morskie spotkania



Ląd złudnie zbliża się do naszych burt. Delikatne poczucie ulgi krząta się z tyłu głowy. Mimochodem, ale z zaciekłą częstotliwością sprawdzamy zasięg naszych telefonów w potężnej nadziei na choćby maleńki kontakt ze światem. Odruchowo sięgam po radio, wywołując standardowe: „AGH, AGH, AGH, Kasia prosi” bez większej wiary w sukces nawiązania kontaktu radiowego. I nagle, budząc zdziwienie i niemal euforię, da się słyszeć niewyraźny głos Doroty! Z dziecięcą radością wymieniamy doświadczenia i informacje z ostatnich trzech dni. Zanoszę radosną nowinę na pokład. Wszystkie czarne chmury w mojej głowie zostały rozgonione bez cienia wątpliwości. Dobre humory powracają, mimo zbliżającego się zmierzchu i zupełnie gasnącego wiatru. 
Do lądu coraz bliżej
P. Maindok

Tej nocy będę spokojna. Informuję wachtę, że kładę się spać w mesie i przypominam o standardowej procedurze budzenia w razie jakichkolwiek wątpliwości. Nadzieję na spokojny sen rozwiewa jednak ból głowy i nasilający się kaszel. Piotrek oferuje mi zestaw medykamentów, a ja uprzedzona do zażywania czegokolwiek czekam do ostatniego właściwego momentu, co jak się potem okaże jest strzałem w kolano… 
Hiszpańskie wybrzeże
P. Maindok

O wschodzie słońca wychodzę na pokład, nie mogąc zasnąć przez czającą się chorobę. Wieczorem będziemy już w Maladze. Z jednej strony ogromnie się z tego cieszę, z drugiej trzeba będzie zejść na ląd i wrócić do rzeczywistości, a to nawet w najcięższych rejsach budzi swego rodzaju niechęć. Nie lubię pożegnań, zwłaszcza z morzem. 
Ciepło, cieplej, gorąco!
P. Maindok

Flauta złapała nas na dobre – wiatromierz nie może zdecydować się między zerem a dwoma, w porywach trzema węzłami. Akompaniament silnika będzie towarzyszył nam do samego końca. Podziwiamy hiszpańskie wybrzeże skąpane w porannym słońcu, a kolejna wachta krząta się w kambuzie, żeby zdążyć ze śniadaniem na czas. Dziś szefowie kuchni polecają sałatkę, wybór serów i regionalną wędlinę. Cała załoga zasiada w kokpicie, snując marzenia o portowych przyjemnościach w postaci prysznica. Dzień zapowiada się wyjątkowo ciepły. Jeszcze przed południem standardowe ciuchy zamieniamy na bikini i krem do opalania. Pokład zamienia się w najlepszą plażę na całym Morzu Śródziemnym. Błogostan i słodkie lenistwo zapadły na dobre.
Na dobry początek dnia...
K. Pawełczyk

Pora na ostatni popis kulinarny w rejsie, czyli tradycyjną szarlotkę morską, bez której już od ponad roku nie mógłby się odbyć żaden z moich rejsów. Oczywiście do pieczenia smakołyku zaangażowana jest cała załoga, która niezwykle starannie wykonuje wszelkie szarlotkowe zadania. Zapachy dochodzące z piekarnika powodują jeszcze większy przypływ endorfin i innych hormonów szczęścia. Zasłużona nagroda za 4 doby w morzu zostaje skonsumowana natychmiastowo i z pełnym zadowoleniem pałaszujących. 
Szarlotka morska
P. Maindok

Koło południa kontaktujemy się z Dorotą, która zamiast płynąć od razu do Malagi, urządza swojej załodze kąpielisko na środku morza. Zupełny brak wiatru i totalnie gładkie morze pozwalają na zatrzymanie się w miejscu bez użycia kotwicy. 
Dorota na horyzoncie!
P. Maindok

Po około godzinie doganiamy Dorotę i „parkujemy” obok niej. Chłopaki z jej załogi postanawiają dokonać abordażu na nasz pokład. Daje się słyszeć wielki plusk wodnego desantu i za chwilę mamy gości na pokładzie. Próbujemy negocjować wymianę zakładników na jakieś cenne towary, niestety nie mają nic ciekawego do zaoferowania, więc puszczamy wolno intruzów, okazując łaskę i dobroć serca.
Zakładnicy zostali łaskawie wypuszczeni
P. Maindok

Do Malagi płyniemy już razem – szczęśliwi, beztroscy, nie mający jeszcze pojęcia, że nie dane będzie nam w Maladze pozostać.
Katarzyna Pawełczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz