czwartek, 19 stycznia 2017

Pora w morze nam



Ranek jak zwykle przyszedł za wcześnie. Szczelnie sklejone oczy zaklinają okrutną rzeczywistość, w której symfonia budzików rozszalała się na dobre. Przeciągam automatycznie czerwoną ikonkę na ekranie i przewracam się na plecy nasłuchując pierwszych kroków w mesie. Charakterystyczne skrzypienia podpowiadają, że ktoś właśnie wszedł do kingstona i nie ma co się spieszyć z wyjściem ze śpiwora. Monika patrzy na mnie zrozpaczonym, pełnym negacji wzrokiem:
- może jeszcze pięć minut – pyta, dobrze wiedząc, że porannego „doleżenia” nie odmawiam prawie nigdy. 
Wszędzie dobrze, ale w śpiworku najlepiej!
K. Pawełczyk

Patrzymy to na siebie, to na sufit bez konieczności mówienia na głos o czym właśnie obie myślimy. Będzie ciężko. Będzie zimno. Będzie zimno i ciężko. Dawno już nie odczuwałam takiego niepokoju przed wyjściem w morze – strach narastał we mnie od rozkołysanego lądowania w Keflaviku i dzisiejszego poranka osiągnął punkt kulminacyjny. Poprzednia doba na morzu nie pozostawiła mi złudzeń, których i tak za wiele nie miałam. W końcu wiedziałam na co się decyduje. Wzmożony ruch w mesie ostatecznie skłania nas do opuszczenia ciepłych i przyjaznych śpiworów. Zabieramy się kolektywnie za zrobienie śniadania. Na szczęście nie ma pospiechu i mimo obaw wiszących w powietrzu, atmosfera w załodze jest doskonała. To niesamowite kiedy spotyka się garstka nieznających się ludzi i tworzy jedną, zgraną i świetnie się dogadującą załogę w zaledwie kilkanaście godzin. Dokładnie tak jest u nas – to dopiero druga wspólna doba, a można odnieść wrażenie, że znamy się od zawsze i bynajmniej nie jest to nasz pierwszy wspólny rejs. Po śniadaniu Michał z Tomkiem idą złapać trochę cennego internetu, a wraz z nim prognozy na najbliższy przelot. Babska część załogi natomiast pilnie wykonuje polecenia przygotowania jachtu i siebie do drogi. Istna sielanka kończy się dopiero, kiedy panowie wracają z najświeższymi informacjami meteo… Sztorm goni sztorm, więc niezależnie jaką drogę wybierzemy dostaniemy po tyłkach. Tego się spodziewaliśmy, a mimo to napięcie związane z przelotem na Wyspy Owcze wypełnia każdy centymetr sześcienny mesy. Konkluzja jest jedna – im szybciej dotrzemy na miejsce, tym lepiej. Jako kapitan stażysta na Joinusie dostaje polecenie od Michała przygotowania manewru odejścia od  nabrzeża i podejścia do tankowania. Wychodzę na pokład i układam w głowie dobrze znany mi manewr odejścia na szpringu rufowym. Patrzę w kierunku wyjścia z fiordu – woda jest spokojna, kompletnie nie zapowiadając tego co nas spotka na pełnym morzu. Niebo leniwie odbija się w płaskiej wodzie i wszystko dookoła sprawia wrażenie wiernych kibiców, powtarzających jak mantrę: „morze nie zrobi ci krzywdy, nie bój się”. Z potoku myśli wyławia mnie kapitan:
- gotowa?
- już bardziej gotowa nie będę – odpowiadam zgodnie z prawdą.
Pora w morze nam...
G. Sokołowicz

Przekręcam kluczyk i… nic. Silnik zastrajkował, przekazując nam do wiadomości, że i on nie ma ochoty tułać się po rozszalałych wodach Atlantyku. O ironio – awaria silnika właśnie teraz. Tomek z łaciną na ustach nurkuje w komorze poczciwego diesla. Gmera, stuka, wyciąga, poprawia, klnie i znowu nurkuje. Wreszcie pada wyrok – teraz tego nie naprawi, trzeba będzie odpalać ręcznie z mesy. Wskakuje znowu pod pokład, tym razem  efektem jest miarowy pomruk, który będzie nam towarzyszył przez większą część rejsu. Cumy zostały oddane, a Joinus elegancko i niespiesznie odkleja się od nabrzeża.
- przygotować cumy do podania na ląd – rzucam komendę i po chwili staje już przy dystrybutorze z paliwem. Gosia jak zwykle wybiegła na brzeg z aparatem, wykorzystując do ostatniego momentu kolejne perspektywy fotograficzne. 
Gosia dzielnie oprawia dorsza
K. Pawełczyk

Po chwili przychodzi z rybakiem. Polskim rybakiem. Polskim rybakiem, który w ramach narodowej i morskiej solidarności przyniósł nam świeżo złowionego dorsza. Ot miły gest na pożegnanie z Islandią. Paliwo jest, ryba jest, względna gotowość na spotkanie z żywiołem też się gdzieś kryje na pokładzie – teraz nie ma już odwrotu, ruszamy na pełen Atlantyk.   
Katarzyna Pawełczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz