piątek, 6 listopada 2015

180 na południe

Kolejnym przystankiem na naszej trasie jest Toruńska Stacja Badawcza, która w tym roku obchodzi 40 lecie swojej działalności. Z tej okazji postanawiamy upiec szarlotkę na cześć naszych gospodarzy. Jak zwykle przy akcji o kryptonimie "szarlotka" uwija się cała załoga. Zapachy dochodzące z kambuza przyprawiają o kulinarny zawrót głowy, tym bardziej, że póki nie podarujemy polarnikom wypieku, możemy jedynie pomarzyć o degustacji.
Z serii "znajdź na zdjęciu lisa"
M. Byrska
Zbieramy się do zejścia na ląd. Ponton gotowy, szarlotka zabezpieczona, załoga zebrana w kokpicie. Dwa szybkie przeloty i wszyscy zainteresowani lodowcami mają już stały grunt pod nogami. Na brzegu wita nas wesoła grupa naukowców i filmowców - trafiliśmy akurat na ekipę, która kręci film z okazji jubileuszu stacji w Kaffioyra. 
Szarlotka zostaje przyjęta z nieskrywaną radością i niemałym zaskoczeniem.
- To może zjemy ją pod lodowcem? - pada propozycja nie do odrzucenia.
Foki zgrabnie pozowały do zdjęć
M. Byrska
Po drodze spotykamy foki wygrzewające się tuż przy brzegu. Chwilę później drogę przebiega nam lis polarny. Spitsbergen hojnie pokazuje rdzennych mieszkańców, a my skwapliwie uwieczniamy ich na zdjęciach. Droga na tą jedyną w swoim rodzaju lekcję geografii okazuje się długa i męcząca. Gdy wreszcie docieramy na miejsce, łatwo rozróżnić żeglarzy od naukowców. Ci pierwsi padają wykończeni na kamienie, które zdają się być niezwykle wygodne w tej chwili. Ci drudzy natomiast, przyzwyczajeni do długich wędrówek, gromadzą się zupełnie niewzruszeni wokół profesora, który zaczyna wykład o lodowcach Arktyki. Po zaspokojeni głodu wiedzy, przychodzi czas na zaspokojenie głodu szarlotkowego. Wierzcie lub nie, ale w tych okolicznościach zwykła szarlotka smakuje wręcz obłędnie!
Arktyczna szarlotka - pycha!
M. Byrska
Do bazy musimy przejść kolejnych kilka kilometrów. Ciekawi życia codziennego polarników nie marudzimy jednak zbytnio i sprawnie ruszamy w drogę, żegnając ostatnim spojrzeniem lodowiec. Nagle za plecami słyszymy charakterystyczny huk - tak, tego nie da się pomylić z niczym innym! Zaraz odbędzie się piękny spektakl starego lodowca. Patrzymy więc w napięciu i po chwili odrywa się od zwartej masy wielka bryła lodu - to się nazywa pożegnanie z pompą!
Profesor opowiada o lodowcu
M. Byrska
 Stacja okazuje się być niezwykle małym, ale bardzo przytulnym miejscem, pełnym książek, zdjęć i pamiątek pierwszych arktycznych wypraw. Po ciepłym, dosłownie (w stacji było gorąco!), przyjęciu czas wracać na jacht i ruszać dalej na południe.
W którą stronę lepiej? ;)
 Pogoda postanowiła sprawdzić, czy da radę popsuć nam humory. Po pięknym słońcu i względnym ciepełku nie pozostał nawet ślad. Na wachcie jest szaro, mokro i chłodnawo. Marcin postanawia postawić żagle i pohalsować się trochę, bo oczywiście jedynym kierunkiem wiatru, jaki może wiać na Spitsbergenie jest wmordewind. Całe szczęście, że wieje na tyle, by móc w bajdewindzie wyciągnąć te 5 węzłów. Po drodze do polskiej stacji badawczej Hornsund mamy odwiedzić dwie kolonie morsów. Pierwsza z nich powinna za chwilę się pojawić. Dostaje zadanie wypatrywania zwierzaków na brzegu. Chłopaki siedzą pod pokładem, grzeją się i uzupełniają moje zapasy herbaty z sokiem, niezastąpionej za sterem. Po dwóch godzinach nawet nie starali się by pytanie „Zmienić Cię?” brzmiało ochoczo i wiarygodnie, bo za każdym razem odpowiadałam: „Absolutnie nie! Muszę nacieszyć się żaglami”. I rzeczywiście po rozłożeniu grota i genuy przestaje odczuwać dyskomfort termiczny, za to cieszę się jak dziecko, że wreszcie mogę sunąć bez akompaniamentu silnika. Morze ma siny kolor, wzmagają się fale, lekki deszcz zaczyna zacinać, a wszelkie góry pochowały się za mgłą i chmurami. Jestem mocno zdziwiona swoimi odczuciami w tych mało sprzyjających warunkach – zamiast niecierpliwie patrzeć na zegarek i zgrzytać zębami, czuje beztroskę, spokój i taką specyficzną, nieopisaną lekkość, jaką dają tylko żagle. 

Zbliżamy się do brzegu, a morsów jak nie było tak nie ma. Marcin wychodzi z lornetką, ale również nie zauważa nic co chociaż przypominałoby morsy.
- Marcin, morze mi się kończy… - sugeruje zwrot.
- Podpłyń jeszcze, ja Ci krzyknę kiedy – kapitan schodzi po pokład czuwać nad mapą i sondą, po czym dodaje jeszcze beztrosko:
- Tylko musisz precyzyjnie i sprawnie zrobić ten zwrot, bo tu jest cholernie płytko!
Zagrzana do boju, w pełni gotowości czekam na komendę. Na pokład wychodzi Darek, co znaczy, że zaraz będzie się działo. Pada „do zwrotu”, wychylam ster na burt, a mój oficer szybko podrywa korbę i sprawie wybiera żagle. Poszło jak z płatka. Morsy zrobiły nas w konia. Na szczęście jest jeszcze druga kolona morsów po drodze – Richardlaguna. Tam będą na 100%. W każdym przewodniku, w każdej locji i każdy, kto choć trochę orientuje się w temacie potwierdza.
Przed wachtą Marty, uczulam ją by mnie obudziła, kiedy już dopłyniemy do morsów, po czym wsuwam się w śpiwór i praktycznie od razu zasypiam, twardym i spokojnym snem. Jest mi to potrzebne po chłodnych 4 godzinach na deku. Budzi mnie budzik, a nie Marta, co z kolei budzi moje podejrzenia – w końcu do Richardlaguny miało być już blisko. Wyskakuje z koi i dopytuje obecnych w mesie, czy przypadkiem nie przespałam czegoś ciekawego. Jak się okazało, morsy po raz drugi zrobiły nas w konia i o ironio, zwiały też z miejsca, w którym są zawsze. Jesteśmy mocno rozczarowani ich postępowaniem. Trzeba płynąć dalej. Niestety jakby mało było wiatr prawie gaśnie i zamiast sunąć szybciutko na południe stoimy niemal w miejscu.
- Marcin, włączmy silnik, bo męczymy te żagle jak dzieci kota – krzyczy rozżalony Marcin (oficer) z góry. W odpowiedzi z dołu salwa śmiechu. Atmosfera zdecydowanie się polepszyła, mimo że kapitan pozostaje nie ugięty.
W końcu wiatr i morze postanawiają pokazać, kto tu rządzi. Rozwiewa się porządnie, a morze postanawia się skotłować, tak aby skutecznie uniemożliwić spokojny sen. Niestety dalej wieje od dziobu, więc postanawiamy skrócić trasę – do Hornsundu w takich warunkach nie dopłyniemy w rozsądnym czasie. Nowy plan zakłada odwiedziny w Lubelskiej Stacji Badawczej w Calypsobyen.

Katarzyna Pawełczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz