wtorek, 24 listopada 2015

Pożegnanie z Arktyką



0320 – do portu podjeżdża taksówka. Pakujemy plecaki, żegnamy się z Marcinem (kpt.), który zostaje pomóc Kubie (który przejmuje po nas jacht) w drobnych naprawach i Anią, która lot ma dopiero w niedzielę. Ostatni rzut oka na port i ruszamy na lotnisko. Wita nas znajomy wypchany niedźwiedź i uprzejme panie z SAS’a przyjmujące bagaże. Odprawę i kontrolę przechodzimy błyskawicznie. W poczekalni na ścianach wiszą ogromne obrazy ze zdjęciami lodowców, arktycznych zwierząt i zórz polarnych. Szybko zleciało… Przed wejściem do samolotu jeszcze szybkie spojrzenia na krajobraz – trzeba dokładnie zapamiętać każdy szczegół, by móc do Arktyki wracać w myślach. Nie wiadomo, kiedy będzie nam dane wrócić fizycznie.
Pobyt na lotnisku w Oslo ogranicza się do poszukiwań bagietek, które konsumowaliśmy poprzednim razem. Dwie rundki tam i z powrotem, aż znajdujemy lotniskowe pyszności. Moja ulubiona – z krewetkami + świeży sok z pomarańczy. Mimo ogromnego zmęczenia wraca do mnie energia po tym śniadaniu. Żegnamy Norwegię ze smutkiem i wewnętrznym poczuciem buntu przeciw powrotowi do rzeczywistości. Przed wejściem do samolotu, tablice informacyjne ostrzegają o ponad trzydziestostopniowym upale w Kopenhadze! Różnica temperatur kosmiczna jak na zaledwie kilka godzin.
Tłumy turystów w słonecznej Kopenhadze.
K. Pawełczyk

Kopenhaga rzeczywiście wita nas słoneczną, gorącą pogodą. Mając siedem godzin oczekiwania na lot do Warszawy, decydujemy się na szybkie zwiedzanie miasta. Z lotniska podróżujemy kolejką do samego centrum, więc połączenie jest naprawdę wygodne. Nie wzięliśmy tylko pod uwagę, że jest sobota i będą tłumy ludzi, przez które trzeba będzie się przeciskać – co za odmiana. W cztery godziny udaje nam się zwiedzić centrum Kopenhagi w pigułce pod czujnym okiem przewodnika -  Marty, która kiedyś bywała tu często. Po powrocie na lotnisko czeka nas równie niemały spacer, gdyż dojście do bramki, z której będziemy lecieć zajmuje 15 minut spod sklepu wolnocłowego! Po zlokalizowaniu właściwego miejsca padamy z Martą na fotele i zasypiamy jak dzieci.
Ekspresowe zwiedzanie miasta.
K. Pawełczyk

Lot do Polski mija chyba najszybciej spośród wszystkich dotychczasowych. Z nutką niepewności spoglądam na bagaże wyjeżdżające na taśmę. Jest! Oto mój plecak – cały i zdrowy. To oznacza, że wróciłam z rejsu bez cienia wątpliwości. Zaraz po mnie kolejni członkowie jeszcze załogi odbierają swoje bagaże. Następuje moment pożegnań – ostateczny dowód na to, że coś się skończyło i trzeba iść dalej. Zamiast „cześć” mówimy „do zobaczenia” i mamy szczerą nadzieję, że tak będzie. Bardzo się zgraliśmy przez te dwa tygodnie i wierzę, że jeszcze nie raz będzie nam dane się spotkać.
Po wyjściu z lotniska dopada nas z Martą dziwne uczucie niepokoju:
- Tu jest ciemno…

Katarzyna Pawełczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz