piątek, 26 sierpnia 2016

Jacht widmo



3.08.2016
Z nienacka przychodzi kolejna fala zmęczenia i osłabienia. Nic dziwnego – zbliża się noc, nie jadłam nic od piątej nad ranem, a to co zjadłam wtedy, skrupulatnie usunęłam z żołądka. Jestem wściekła na tak radykalną reakcję organizmu na opary diesla serwowane w solidnym rozkołysie. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś takiego, co by mnie wyłączyło ze służby na pokładzie. Jasiek patrząc na moją wątłą sylwetkę i bladą twarz, każe iść pod pokład się położyć. Nie próbuje protestować, choć jest mi wstyd, że moja przydatność zmierza do zera dzisiejszego dnia. Budzą mnie odgłosy licytacji w kokpicie. A licytacja dotyczy wyboru nieszczęśliwca, który zejdzie pod pokład i spojrzy na nawigację, podając przy tym kilka przydatnych informacji. Chcąc odkupić swoje grzechy wcześniejszego zejścia z wachty i czując się znacznie lepiej, oferuje że zostanę nawigatorem do samego portu. Chłopaki przyjmują moją propozycję z nieskrywaną radością. Laptop nieco zamókł, co czyni obsługę touchpada i ekranu dotykowego nie lada wyzwaniem. Kiedy ja podaje koordynaty i wskazówki nawigacyjne, z kokpitu do ciepłej koi zostaje oddelegowany Staszek z objawami wczesnej hipotermii. Robi się mocno przytulnie, żeby nie powiedzieć ciasno jak diabli, ale przecież komfort czy też jego brak to teraz najmniejszy problem. Na górze Alex z Jaśkiem dzielnie walczą o przetrwanie na gęsto utkanym statkami Skagerraku. Nie mamy świateł nawigacyjnych, bo na chwilę przed zmierzchem mieliśmy mały pożar instalacji elektrycznej i akumulatory zostały odłączone ze względów bezpieczeństwa. Generalnie jesteśmy łódką widmo. Podziwiam z dołu determinacje panującą na górze i staram się być pomocna, co jakiś czas dając wskazówki nawigacyjne i mile dzielące nas od Skagen.  Staszek, nie wiem czy do siebie czy do mnie, szepcze że to koniec rejsu. Ja wyliczam, że przy takim kursie i prędkości, ewentualny koniec rejsu w Danii nie jest wcale tak bliską perspektywą. Oczy same mi się zamykają, a upionizowanie się do pozycji siedzącej wymaga ogromnego wysiłku. 
Nieprzewidywalny silnik nie zawiódł w najwrażliwszym momencie
J. Chudzik

W końcu pada długo wyczekiwany pomysł odpalenia silnika- wprawdzie nikt nie ma nadziei, że ruszy, niemniej próbować warto. Kiedy działka Staszka pojawia się na tapecie, od razu wyskakuje on z koi i zarządza procesem wskrzeszania. O dziwo udaje się go odpalić za pierwszym razem. Wprawdzie przy akompaniamencie duszenia i krztuszenia, ale to przy efekcie końcowym nie ma już żadnego znaczenia. Alex z ogromną ulgą i radością porzuca koncepcje podejść na żaglach do duńskiego portu, nad którymi myślał od dobrych kilku godzin. Od spokojnego snu dzielą nas jeszcze około dwie godziny, ale już nikt nie ma wątpliwości, że ten mały koszmar skończy się dobrze.  
Katarzyna Pawełczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz