czwartek, 25 sierpnia 2016

Pompuj zęzę!



Wreszcie pierwsza wachta dobiegła końca. Czym prędzej schodzę pod pokład do komory gazowej, by oddać się w objęcia Morfeusza – ostatnia nadzieja w uleczającym śnie. Zawijam się szczelnie w śpiwór i staram nie myśleć o odurzających oparach wydobywających się z pod gretingów. Udaje mi się nawet zasnąć snem lekkim, acz wystarczającym na delikatną regeneracje. Cztery godziny odpoczynku mijają zdecydowanie za szybko. W pozycji embrionalnej pod śpiworem czyje się już całkiem nieźle, jednak próby pionizacji przyprawiają mnie o ścisk żołądka. Wskakuje szybko w sztormiak i udaje się czym prędzej do kokpitu na kolejną porcję świeżego powietrza. Siły, które nabrałam podczas leżakowania, opuszczają mnie natychmiastowo. Zsuwam się na burtę i zasypiam niepostrzeżenie w pozycji, w której normalnie ciężko by mi było usiedzieć. Jedna z większych fal budzi mnie w sposób brutalny i daleko wykraczający poza dobre maniery. Czuje jak maleńka ale wystarczająco zimna strużka spływa mi pod wszystkimi warstwami ubrań, powodując wyjątkowo nieprzyjemny dreszcz. Staszek, przemoczony i zziębnięty w końcu zdobywa się na heroiczną próbę zejścia na dół. Jednym skokiem osuwa się w przestrzeń między koją nawietrzną a stołem. Ja z kolei zajmuje jego miejsce. 
Klasyczna, drewniana, nieprzygotowana...
J. Chudzik

Próbuje się zebrać na tyle by zmienić Jaśka za sterem i wtedy na pokład wdziera się gigantyczna fala, rodem z filmików z Volvo Ocean Race, które do tej pory podziwiałam na youtube. Zalewa doszczętnie cały pokład, wdziera się bezpardonowo do mesy i każdej zęzy, zalewa dziób i pozostawia wrażenie jakbyśmy właśnie walczyli o życie na oceanie południowym, a nie płynęli w ciężkich ale stabilnych warunkach do Skagen. Wszelkie objawy osłabienia znikają w mgnieniu oka, rzucamy się z Jaśkiem do ręcznej pompy zęzowej. Pompuje ile fabryka dała w wątłych mięśniach, a chłopaki ze zdziwieniem wychylają głowy w zejściówce.
- co to ku**a było?!
Potwierdzamy, to wszystko co znajduje się na youtube nie jest wytworem wyobraźni i photoshopa autorów filmików, a absolutną rzeczywistością. „Just another day at office”  - cytujemy z uśmiechami na twarzach hasło z rewelacyjnego filmiku, oczywiście z Volvo.  Humory dopisują po takim skoku adrenaliny, choć nie na długo. Jasiek rzuca prośbę pod pokład o sprawdzenie poziomu wody w zęzach. Niestety odbija się ona o mur choroby morskiej, szczelnie oplatający chłopaków. Chwilę później Alex wbiega do kokpitu po raz kolejny wyganiać demony w dantejskich scenach. Kiedy jednak okazuje się, że wysiadły nam pompy zęzowe i woda w błyskawicznym tempie podchodzi do gretingów, dzielny kapitan w mgnieniu oka zapomina o swoich dolegliwościach morskich i rzuca się po wiadro i pięciolitrowe baniaki. Staszek zrywa się jak oparzony i odruchowo zanurza wszelkie dostępne naczynia w zęzie skrupulatnie wypełnionej morską wodą. Wściekłe fale nie ułatwiają zadania. Idzie wiadro za wiadrem i pompa ręczna. Mobilizacja na pokładzie sięga zenitu. Sytuacja robi się poważna. Kolejne wiadra w szaleńczym tempie idą za burtę, a wody wcale nie ubywa. Staszek nalega byśmy wezwali pomoc i poprosili o asystę do Skagen. Alex go uspokaja, tak jak prawdziwi kapitanowie zwykli robić i obiecuje, że wrócimy do tematu kiedy tylko woda w zęzach zostanie wybrana. Walczymy dłuższą chwilę, rozpaczliwie próbując uruchomić elektryczne pompy w między czasie. W końcu łaskawie podejmują współpracę i sytuacja daje się względnie opanować. Poczucie ulgi pokryło pokład i pomysł wzywania pomocy zostaje odroczony. Chociaż nawet gdybyśmy chcieli już teraz zaraz ją wezwać, to byłoby to niemożliwe ze względu na kiepski zasięg ręczniaka UKF i zupełną pustkę na akwenie. 

O poranku zobaczymy ląd. Musimy.
J. Chudzik
W głowie pojawia mi się bardzo nieprzyjemna refleksja – gdybyśmy poszli teraz na dno, to odbyło by się to w ciszy, samotności, bez świadków i jakiejkolwiek nadziei na pomoc. Nikt by nie wiedział, że gdzieś między Morzem Północnym a Bałtykiem czwórka dzielnych, choć być może nie do końca rozsądnych żeglarzy potrzebuje pomocy. Po prostu zgasło by dla nas światło, a świat toczyłby się niewzruszenie dalej. Dopiero zmartwieni rodzice podnieśli by alarm po kilku dniach bez kontaktu z nami, jednak wtedy byłoby już za późno na cokolwiek... Czarne scenariusze przerywa ta moja absolutna pewność, że morze mnie nie skrzywdzi i stuprocentowe, choć nieuzasadnione  przekonanie, że bezpiecznie dotrzemy do portu tej nocy. 
Katarzyna Pawełczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz