niedziela, 21 sierpnia 2016

Pora w morze nam

Z samego rana ciuchy i materace ponownie lądują na kei celem wypędzenia z nich resztek morza. Chłopaki po raz kolejny dopadają silkaflex, silvertape’a i czarną taśmę izolkę, szykując się na walkę z przeciekającym problemem, nie wiedząc jeszcze jak nierówna i w zasadzie niemożliwa do wygrania to walka.  Ja po raz kolejny walczę z kambuzem i rejsowym menu. Przeglądam, przekładam, wznoszę się na wyżyny kulinarnej kreatywności przy dostępnych, raczej skromnych zasobach. We wczorajszych negocjacjach ustaliliśmy, że będę dbała o sytość żołądków wilków morskich podczas tej przeprawy, ale zmywanie garów będzie należało do męskiej części załogi, co biorąc pod uwagę moją miłość do gotowania i wybitną wręcz niechęć do zmywania, jest mi bardzo na rękę – układ idealny. W zasadzie dawno już nie gotowałam na jachcie, więc jest to całkiem miła odmiana od kapitańskich obowiązków.
Planowanie kambuza
J. Chudzik
Kobieco-żeglarska intuicja mnie nie myli, natychmiast po zakończeniu prac uszczelniających, bohaterowie jachtu zaglądają do kambuza z wyraźnym głodem wymalowanym na twarzy. Krojenie dobiega końca, makaron i mięso dochodzą, w zasadzie timing wypada idealnie. Słyszę kilka lizusowskich pochwał na temat mojej kuchni i wzorowego wyczucia czasu w kambuzie i zabieramy się do wykwintnego, jeszcze lądowego obiadu. Z nadzieją w głosie wypytuje o stan forluku i szanse na suche wyrko. Jasiek zapewnia, że robota choć nie idealna, powinna zatrzymać większość fal i deszczu na deku i zapewnić możliwość snu bez kapiącej nad głową, wody.  Po obiedzie wpada do nas Philipe (właściciel jachtu) z nowo kupionym ręczniakiem UKF, zestawem flar i kilkoma innymi drobiazgami, poprawiającymi bezpieczeństwo żeglugi i komfort psychiczny dzielnej załogi.  Humory błyskawicznie wracają do uśmiechniętej i radosnej normy.  Śmiejemy się, że teraz to możemy orać morza i oceany na tej drewnianej łupince.
Tratwa ratunkowa jak się patrzy
J. Chudzik
Wieczorem atmosfera z pomocą Kapitana Morgana i farelki się rozluźnia do tego stopnia, że panowie fundują mi w mesie striptiz. Narzekać nie mogę - jest na co popatrzeć. Zrobiło się całkiem beztrosko i radośnie. Zachwycamy się naszą lampą naftową i papierowymi mapami, zawieszonymi designersko pod sufitem, zupełnie zapominając o całej górze jachtowych niedociągnięć i braków.
Prężą się Panowie...
K. Pawełczyk
Kapitan Alex zarządza pobudkę o 4 nad ranem, tak by wypłynąć o świcie. Dwa dni poślizgu zaczyna być  lekko niewygodne w planie rejsu, tym bardziej, że do Polski musimy dotrzeć przed 11 sierpnia., żeby zdążyć na Jaśkowe regaty. W egipskich ciemnościach jachtu rozbrzmiewają po kolei budziki. Odklejam ołowiane powieki w poszukiwaniu bezlitośnie dzwoniącego telefonu. Bardzo rozpaczliwie próbuje przetłumaczyć sobie, że to tylko zły sen i mogę przewrócić się na drugi bok, co zresztą nie należy do najłatwiejszych czynności w mojej ciasnej koi. Niestety zaraz po zamknięciu oczu słyszę nad głową:
- Kaśka… wstawaj!
Zanim zdążyłam się zorientować co się wokół mnie dzieje, kapitan z pierwszym oficerem dokonują pierwszej, bezskutecznej próby odpalenia silnika.  Drugi raz, trzeci raz. Nic. Wyzwiska w kierunku maszyny i znowu kilka prób. Do akcji wkracza pokładowy niezawodny mechanik Staszek. Coś grzebie, coś rusza, coś przekłada. Każe ponowić próbę. Znowu nic z tego. Postanawia spróbować odpalić ręcznie – dopada korbę, zerka kontrolnie do podręcznika dedykowanego dla tego modelu i instruuje Jaśka w kwestii współpracy. Pierwsza próba – nici. Druga, to samo. Staszek zalewa się potem i wściekłością, rzucając kilka soczystych komentarzy do komory upartego silnika. Emocje są już na tyle duże, że kawa w dniu dzisiejszym wydaje się zupełnie zbędna. Wyciągam produkty śniadaniowe i rozsiadam się w mesie, skrupulatnie wypełniając rolę kuka – moje pięć groszy przy silniku i tak by nic nie wniosło, a nerwy zużywają jednak sporo kalorii, wymagających natychmiastowego uzupełnienia.  Wreszcie udaje się odpalić skubańca! Na twarzy Alexa pojawia się wyraźna ulga. Staszek zamyka pokrywę silnika, a Jasiek biega już między cumami. Między jedną a drugą kanapką zdążyliśmy wypłynąć  z mariny. Uczucie niepokoju związane z pośpiechem, którego na morzu nie znoszę najbardziej (a niestety za często mi on ostatnio towarzyszy), zgrabnie ignoruje, smarując zawzięcie kanapki serkiem Philadelphia. 
Katarzyna Pawełczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz