niedziela, 7 sierpnia 2016

Carmel Macchiato z nutą niedowierzania i aromatem przygody



Piątek wieczór. Na Centralnej tłumy podróżnych przepychają się między sobą w głównym przejściu podziemnym. Moje mrożone carmel macchiato powoli przyjmuje niebanalną temperaturę otoczenia. W oczekiwaniu na Jaśka, z którym za parę chwil rozpocznę kolejną żeglarską przygodę, próbuje się upewnić, że to wszystko dzieje się naprawdę.
Na początku lipca kombinowałam jeszcze jak tu w cudowny sposób rozmnożyć tę resztkę urlopu, która mi została, zupełnie nie spodziewając się, że już pod koniec miesiąca będę zupełnie wolnym i do niczego nie zobowiązanym człowiekiem. Zdarza się, że kilka spotkań i kilka zdarzeń w odpowiednim miejscu i o odpowiednim czasie wywraca nasze życie do góry nogami lub też sprawia, że my sami bez skrupułów stawiamy je na głowie. 
Relacja pisana na gorąco!

Mój kolega ze studiów, nadzieja polskiej wentylacji – Marek, podręcznikowy rekin kariery ,rok temu porzucił marzenia o podboju branży HVAC i robieniu wielkich pieniędzy i po prostu wyruszył w podróż. Zazdrościłam mu okrutnie – tak jak zazdrości się takim wyzwolonym i szczęśliwym ludziom, nie spodziewając się, że jedno spotkanie z nim popchnie mnie do wykonania podobnego manewru.  Wracałam właśnie z cudownego weekendu nad Zatoką Gdańską – jak zwykle okrążając pół Polski „po drodze” do domu. W Krakowie umówiliśmy się z Markiem na wymianę gorących karaibskich i mroźnych arktycznych doświadczeń przy piwku. Dołączył również Bartek, który pływał na Karaibach z Markiem w jachtostopowej załodze a teraz wracał z mojego ukochanego Spitsbergenu od znajomego kapitana – czy świat nie jest piekielnie mały?!

Niezwykłe krakowskie spotkanie
Po opowieściach chłopaków czułam, że mogę latać! Taki poziom euforii i energii do działania wydawał mi się zawsze niemożliwy do osiągnięcia bez „wspomagaczy”, a jednak…  W końcu padły słowa „Kasia, kto jak kto, ale Ty nie możesz się dusić w tej korporacji. Przecież Twoje miejsce jest na morzu!”.  Słowa te odbijały się echem w mojej głowie przez następny dzień. I tu zdarzył się kolejny niesamowity zbieg okoliczności. Jasiek wysłał mi krótką wiadomość: „mamy tą łódkę do przeprowadzenia, o której ci mówiłem”. Nie wykorzystane okazję się mszczą, a taka okazja nie mogła się zmarnować! Niewiele się zastanawiając podjęłam decyzję – „wchodzę w to!”.  Napisałam wypowiedzenie. Okazja na złożenie też nadarzyła się jakby sama – mój szef po raz kolejny rozkręcił aferę z niczego i kiedy wręczyłam mu pismo, miał minę wartą milion dolarów.
Teraz siedzę z 20 kg dobytkiem na kilkanaście godzin przed odlotem do Skandynawii z kolejnym sporym marzeniem w trakcie realizacji. 
Katarzyna Pawełczyk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz